PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=629719}
6,8 5 782
oceny
6,8 10 1 5782
Breathe In
powrót do forum filmu Breathe In

Podobne filmy?

ocenił(a) film na 10

Poszukuję podobnych filmów do Breathe In. Z góry dziękuję!

użytkownik usunięty
kmagg

Stoker?

ocenił(a) film na 5

dla mnie Stoker to mistrzostwo i poezja. Tu średni film z dobrą ścieżką dźwiękową i całkiem ładnymi kadrami i ujęciami.

ocenił(a) film na 7
kmagg

"Nobody Walks" jest podobne pod względem tematyki, choć nie w równie urzekającej oprawie.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Mi też się kojarzy "Nobody walks", ale pierwsza połowa tego filmu była urzekająca, jak dla mnie.

"Like crazy" również z Felicity Jones także bym polecał.

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Owszem, była, jednak w "Breath In" i "Like Crazy" jest coś nieuchwytnego. Nigdy nie wiem, czy najbardziej działa w nich na mnie muzyka, zdjęcia, tematyka, wszystko razem czy może coś zupełnie innego. Jest w nich coś kojącego a jednocześnie intensywnego tak, że chłonie się każdą scenę, każde ujęcie. Pod tym wzglendem "Nobody Walks" przy "Breath In" nieco blednie, choć warto obejrzeć oba filmy.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Mi się nie podobały rozwiązania scenariuszowe od połowy "NW" i czar pryska niestety. Za to "Like crazy" pod tym względem wydało mi się intrygujące, bo spodziewałem się banałów. Film mnie zaskoczył i oderwał od rzeczywistości. A polecam przy okazji muzykę Keaton Henson - Romantic works.

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Przesłuchałam, wielokrotnie. Wspaniała, tylko teraz męczy mnie myśl, że słyszałam Healah Dancing w jakimś filmie, ale nie mogę znaleźć soundtracku, który zawierałby ten utwór. Pomyślałam nawet, że musiał być w "Breathe In", ale chyba po prostu musiałam gdzieś wcześniej się na niego natknąć. Ma w sobie coś równie nieuchwytnego, kojacego i intensywnego.
A odnośnie "Nobody Walks" miałam podobne wrażenie, od pewnego momentu jest tak, jakby oglądało się inny film.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Tak. Niektórzy mówią, aby nie oceniać książki po okładce, ale czasem w przypadku płyt właśnie przez zainteresowanie grafiką sprawdzam wykonawcę. W ten sposób znalazłem ten album i w kontraście do wcześniejszych fanów byłem zaskoczony, że on zwykle śpiewa (tak indie-folkowo) i ta płyta jest niespodzianką. Mi wpadła w ucho,a klimatem akurat pasuje do wspominanych filmów. Znam za to i bardzo lubię Petera Brodericka, który też sięga po różne środki wyrazu. Może jest i nawet bardziej różnorodny. Sama w sobie jest to muzyka filmowa, to fakt. Ja nie wiem, czy ją gdzieś słyszałem, chociaż czuć w niej jakieś echa Umebayashi (szczególnie "Spragnieni miłości","Dom latających sztyletów"), czy Hisaishi (muzyka do filmów Kitano), a odkąd Max Richter też pojawia się w filmach, to i jego dorzucić można - muzyka z "Perfect sense" , "Congress", "Womb". "Disconnect".

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

W dzisiejszych czasach nie sposób nie kierowac się okładką, obok niektórych zwyczajnie nie da się przejśc obojętnie. Polecam Jorge'a Mendeza - Silhouettes, zwłaszcza "Shades" i może jeszcze Briana Craina, choć jego "Imagining" jakos dziwnie przypomina mi "Comptine d'un autre été" Yanna Tiersiena. Max Richter bardzo mi się spodobał, zwłaszcza "Embers".

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Ja lubię stronę okładki.net Nie jest na bieżąco często aktualizowana, ale na koniec roku jest fajne podsumowanie i można znaleźć ciekawą muzykę przy okazji. Akurat trochę zabiegany i zmęczony ostatnio byłem, ale w wolnej chwili poszukam polecanych przez Ciebie albumów. Poza tym - chociaż zwykle nie lubię - oglądałem mecze na mundialu, których dramaturgii mogłyby pozazdrościć niektóre filmy. W taką pogodę jak się domyślam jest to pasująca muzyka, więc spróbuję. Aczkolwiek np. Tiersena w kinie lubię, ale sam dla siebie na płycie już nie słucham. Jeśli wcześniej nie znałaś Richtera, to polecam zacząć właśnie od tej pierwszej płyty, "Memoryhouse". Z "podobnych" są też pierwsze wydawnictwa Eluvium i Olafur Arnalds, o ile nie znasz również. Olafur również pojawiał się w filmach, których z powodu braku zainteresowania fabułą nie widziałem;) - "Another happy day" i "Gimme shelter" (i tutaj zaskakujące, ze filmweb, jako autora muzyki podaje Santaolallę, gdy sam soundtrack jest opisany, jako Olafur). Takie filmowe są np. "Living room songs". Polecam jeszcze Johana Johannssona, bardziej ambientowy i również często wykorzystywany w filmach i trailerach - np. "Prisoners", chociaż wolę jego "normalne" albumy. "Copenhagen dreams" jest do filmu, ale o nim sam niewiele wiadomo.

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Jest środek nocy, ale jakieś 3 godziny temu zostałam unieruchomiona przez kota, któremu nie śmiem przerywać drzemki. Jest mi trochę żal samej siebie, że sama nie znalazłam wcześniej tamtej strony lub podobnej do niej, zwłaszcza, że ostatnio jakoś nie trafiałam na muzykę, która by do mnie przemawiała. Przejrzenie tego zajmie mi sporo czasu, ale ciekawa jestem jak się mają niektóre okładki do muzyki.
Obawiam się, że Crain nie jest aż tak pasjonujący, ale czasem przyjemnie go posłuchać, myślę, że Mendez bardziej trafi w Twój gust. Kilka utworów Tiersena pozostaje niezmiennie na moim odtwarzaczu mp3, na taką pogodę najlepszy jest właśnie "Comptine d'un autre été". W ogóle soundtrack Amelii ma w sobie coś magicznego, jak zresztą sam film :)
W zeszłą sobotę byłam w pubie, gdzie transmitowali jakiś mecz i wyglądało to dość komicznie, ponieważ oglądało go czterech, kompletnie pozbawionych życia nastolatków, po których reakcjach nie sposób się było domyślić co się tak właściwie w tym meczu dzieje.
Widzę, że mam czego jutro słuchać. Mam szczerą nadzieję, że przybliży mnie to przy okazji do znalezienia melodii, która prześladuje mnie od ok dwóch lat, a którą usłyszałam w jakimś bliżej nieokreślonym filmie.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Coś w tym jest, ale ja od pewnego czasu rzadko trafiam na coś, co mi się bardzo spodoba. Z muzyką jest to najbardziej wyczuwalne, bo najczęściej jej słucham. Rzadko mam czas na książkę, czy film - choć z tym drugim bywają różne okresy, gdy oglądam więcej, lub w ogóle. Cieszą sporadyczne przypadki, gdy odkryje się nowego twórce, albo może do niego dojrzeje. Miałem tak na przestrzeni tego roku raz z Alexem van Warmderdamem. To człowiek orkiestra i robi wszystko w filmie, gra, kręci, tworzy muzykę. Jeśli chodzi o muzykę w kinie, to nie przeszkadza mi typowa, orkiestrowa, ale nie słucham jej bez obrazu i nie byłem nigdy fanem standardowych soundtracków. Z takich twórców klasyznej muzyki filmowej cenię Alberto Iglesiasa i Alexander Desplata, którzy stali się nawet ostatnio całkiem popularni. Lubię też Sanatolalllę za te swoje miniaturki.

Tak się złożyło, że wczoraj widziałem ładny, ciepły film (tak w jednym rzędzie np. z "Dróżnikiem") - "Monsieur Lazhar". Polecam i żałuję, że tak późno film obejrzałem - ale trochę zraził mnie opis, a wczoraj akurat miałem ochotę na coś lekkiego. Muzyki tam wiele nie ma, ale jak jest to bardzo liryczna i chwytliwa. http://www.youtube.com/watch?v=52fLez7FiKI Mendeza przesłuchałem i mogę napisać, że to taka w typie Olafura właśnie i wczesnego Eluvium, ale moim zdaniem oni są ciekawsi:) Tiersen ma swoje stałe miejsce w takim gatunku muzyki ilustracyjnej, a ta muzyka z "Amelii" i sam film, zdjęcia, aktorka mi się zawsze podobały i trudno obok nich przejść obojętnie. Myślę, że on na wspomniane Eluvium Tiersen z kolei miał wpływ;) http://www.youtube.com/watch?v=iqb60rxl96I

Tak, oglądanie meczy to jedno, ale reakcje ludzi to drugie. Społeczeństwo nasze zawsze mnie zaskakuje. Ja akurat średnio przepadam za byciem częścią męskich wypraw na piwo czy mecz;)

W okresie mojego liceum było gorzej z dostępem do muzyki, czy filmu, bo wtedy nie było powszechnego mp3 i divxów, ani nawet stałego łącza;) Filmweb też był inny zupełnie. Jednak wtedy wiedziałem jaką odkładkę ma każda moja płyta;)

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Przypuszczam, że teraz też wiesz, jak wygladają okładki płyt, które lubisz ;)
Dróżnika bardzo lubię, więc z chęcią obejrzę "Monsieur Lazhar". Jeśli chodzi o soundtracki, to mam na odwrót, niektóre utwory przemawiają do mnie na tyle, że słucham ich na co dzień. Nigdy jednak nie byłam fanką słuchania jednym ciągiem całych płyt, zawsze potrzebowałam większego zróżnicowania i to samo tyczy się soundtracków. Niektóre z nich pobudzają moją wyobraźnię do tego stopnia, że nie potrzebuję dodatkowych wrażeń wzrokowych, a wspaniale się ich słucha gdzies poza domem, np w drodze do pracy, czy podczas spaceru. To bardzo relaksujące, jak słuchanie muzyki klasycznej. Ja w szkole średniej byłam skazana na walkmana i szczerze mówiąc nie tęsknię za tymi czasami :)

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Nie wiem:) Tak, jak ma się fizycznie płytę, bardziej się na to zwraca uwagę. Do pewnego momentu jeszcze je nabywałem, ale internet jest prostszy, a poza tym wiele płyt jest niedostępnych u nas w kraju. Sporo artystów też wydaje własnym sumptem i udostępnia za darmo. Częściej podobają mi się też rzeczy, których nie znam, a rozczarowuje się kolejnymi płytami lubianych;) Może i jest tak też i z filmami, a nawet łatwiej, bo rzadko kiedy twórcy bywają "równi", nie mówiąc już o aktorach;)

Ja w kontraście do Ciebie słucham całych płyt, ale jakbym się nad tym zastanowił, to też zależy od samego charakteru płyt. Niektóre są po prostu piosenkami, a inne stanowią całość. W przypadku soundtracku bez filmu czasem jest trudno, bo tak w ciemno mogę się skusić na znanego już autora, a ładną muzykę odkryć mogę przez jej obecność w filmie.

W muzyce klasycznej zbyt obeznany nie jestem i rzadko jej słucham. Najczęściej chyba w epizodzie radiowym w pracy, ale chyba zbyt luźna atmosfera była i się to skończyło na ciszy lub ludziach ze słuchawkami na uszach. Ja akurat rzadko teraz słucham czegoś w ten sposób, ale kiedyś, jak więcej podr

ocenił(a) film na 6
tocomnieinteresuje

Zauważyłem, że urwało mi tekst. (...) Ja akurat rzadko teraz słucham czegoś w ten sposób, ale kiedyś, jak więcej podróżowałem pociągami, to discman przytrzymywał mnie przy życiu;)

Wczoraj obejrzałem "Begin again". Ja akurat tak mocno nie zauroczyłem się "Once", ale to przyjemne, takie naruralne kino. Nowy film też stara się taki być, ale trochę już to jakby wejście do tej samej rzeki. Niby jest nadal uroczo i prosto, ale już też bez tej chropowatości. Jest też piękniej. Ładniejsi bohaterowie, bardziej kolorowe pejzaże i muzyka, jakby mimo swojej niezależności bardziej cukierkowa. Ogląda się jednak nawer miło, jakby ustawić w rzędzie z szeregiem innych filmów tego typu. Rufallo gra fajnie i szybko zjednuje sobie sympatię widza, a Keira, kto nie lubił, to nie polubi;) Jakbyś miała ochotę na coś pozytywnego i w miarę przyswajalnego, to również polecam.

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Też się przymierzam do "Begin again":) Wprawdzie w "Once" coś mnie raziło, prawdopodobnie miałam w stosunku do niego zbyt wielkie oczekiwania i w efekcie nie obejrzałam całego, ale "Begin again" wydaje się być w moim typie. W "Once" dodatkowo irytował mnie akcent aktorów, czasem ciężko było zrozumieć, co mówią. Keirę akurat bardzo lubię, polecam "Last Night", jeśli jeszcze nie widziałeś.
Ostatnio trafiłam na "And While We Were Here", też warto obejrzeć. Z muzyki polecam Erika Satie, zwłaszcza Gymnopédie No.1.

ocenił(a) film na 7
Ja_asiaa

nie przerywajcie... i przepraszam, że przerywam...

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

"Once" jest dla mnie paradoksem, bo jest to prosty, skromny film o dużym potencjalne rozrywkowym, ale nakręcony został tak, jak dramat społeczny i ma jednak wymagającą formę;) ale ta surowość chyba jednak właśnie stanowi o jego wyjątkowości. Przy czym zyskuje z czasem, więc jeśli nie obejrzałaś do końca to myślę, że warto.

"Begin again" jest chwytliwszy w odbiorze i niby wszystko ma na miejscu, ale już trochę brak mu wyjątkowości. Często jednak jest tak, że reżyser zdobywając doświadczenie zatraca swoją tożsamość, więc ciekawy jestem, jak dalej będzie z Carneyem, czy pozostanie w tego typu klimatach. W "Begin again" reżyser bardziej zachowuje się, jak jeden z bohaterów, który przybywa do NY i taki portret miasta akurat mu fajnie wychodzi. Co do akcentu u aktorów, to mi on generalnie nie przeszkadza, bo nie staram się zrozumieć, jak w pierwszej chwili nie mogę, chociaż w przypadku angielskiego trudniej się wyłączyć, niż przy językach skandynawskich np.:)

Nad Keirą połowa widzów się zachwyca, a druga narzeka, to, że sztucznie gra, to, że brzydko i chudo wygląda;) Ja akurat uważam, że większe aktorsko role jeszcze przed nią, ale wybiera sensowne w miarę role i ta jej powściągliwość chyba wynika z charakteru, czego trudno się pozbyć na ekranie. A w niektórych filmach wygląda niezwykle uroczo. Widziałęm i mi również podoba się "Last night", ale ja w ogóle lubię takie kino gadane, które chyba najdoskonalnej ostatnio wypada u Linklatera w serii "Before sunrise". Ubiegłaś mnie, bo jeśli miałbym wybrać jej najfajniejszą rolę, to pewnie byłaby to ta - jest w niej najbardziej wyluzowana, naturalna i postać, jak dla mnie atrakcyjna. Jej wątek zdecydowanie był mi bliższy, niż wątek jej męża. Sam film ładnie jest nakręcony, ma swój klimat i przekaz. Chętniej bym widział więcej tego typu obrazów z nią, ale ona widać najbardziej lubi kino kostiumowe;) O ile więc doceniam np. "Księżną", czy "Pokutę", nie obejrzałem za to w ogóle serii "Piratów", bo jest to chyba taki kostium, do którego oprócz westernu nie mogłem się przekonać;) Ona też wpadła jednak w szufladkę po tej serii. Fajnie wypada w "Last night" też jej "partner" - Canet, który ostatnio całkiem nieźle działa po drugiej stronie kamery. Jeśli nie widziałaś to warto "Les Petits Mouchoirs"/ "Niewinne kłamstwa" - taka obyczajowa historia z momentami humorystycznymi i z wieloma bohaterami. Przyjemnie się ogląda i przy tym jest niegłupie. Kojarzy mi się z włoskimi filmami spod znaku Ozpetka, jeśli znasz jego "Okna", czy "Saturno contro"? Oprócz tego standardową, ale stylowo zrobioną adaptacja kryminału Cobena "Ne le dis à personne" /"Nie mów nikomu" (ale ja już rzadko siegam po ten gatunek;)) i zeszłoroczny dramat sensacyjny, również wizualnie w fajnym klimacie "Blood ties".

Zrządzenie losu. "And While We Were Here" akurat ostatnio znalazłem i czeka na obejrzenie, więc na pewno się to zdarzy. Utwór Satie jest magiczny i piękny. Ten i serię Gnosienne (szczególnie 3) Słyszałem go już je dawno temu i nieraz w filmie. Za każdym razem jednak wywołują ciarki np. w "Elegii", "Mr Nobody". Mimo, że same filmy pozostawiały nieco do życzenia;)






ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

"Once" obejrzę na pewno, bo nie mogę się wyrwać z tej historii, to podobne wrażenie jak niedoczytana książka, nic przyjemnego :) Postanowiłam jednak jeszcze trochę poczekać, być może docenię go nieco później.
Co do Keiry, ja akurat uważam, że jest urocza. Jestem plastykiem, więc bardziej przemawia do mnie niestandardowa uroda, jak Keiry czy Cilliana Murphy'ego, prawdopodobnie dlatego, że patrząc na czyjąś twarz mimowolnie oceniam, jakby się ją szkicowało. Jeśli chodzi o "Last Night" to też zwróciłam uwagę na Caneta i przymierzam się do kilku jego filmów. Mendes i Worthington na tle Keiry i Caneta wypadli okropnie blado.
Pierwszą część "Piratów" ogląda się przyjemnie. Nie przepadam za filmami przygodowymi, ale ten mnie wciągnął. Jednak kolejne dwie części to już zupełnie inna bajka. Druga część to jakaś porażka, z trzeciej niewiele pamiętam, czwartej nawet nie próbowałam obejrzeć.
Jeśli podobało Ci się "Before Sunrise" to zdecydowanie polubisz "And While We Were Here". Osobiście wolę "Before Midnight", być może dlatego, że w pozostałych częściach Ethan Hawke wydawał mi się okropnie mdły.
Z filmów gadanych polecam "Liberal Arts", cudownie mi się go oglądało. Zastanawiam się, w jakim kierunku pójdzie dalej Elizabeth Olsen. Naprawdę warto też obejrzeć "What Maisie Knew" i (jeśli jeszcze nie widziałeś) "Into the Wild". Może to trochę dziwne zestawienie, ale raczej się nie zawiedziesz.
Ja jeszcze bardzo lubię Gnossienne No.1 i Gymnopédie No. 3. Do Twojej wypowiedzi dodałabym jeszcze "The Painted Veil", film bardzo zyskał dzięki Satie.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Muszę dziś pracować i tak mi się nie chce. Zmieniam, co chwilę muzykę. Piję kawę. Wstaję, siadam. Przesuwam zasłonę w oknie. Przeglądam w kółko jakieś głupoty w internecie i ... natknąłem się na film, który zapomniałem. "Never let me go". Na początku byłem rozczarowany, ale w jakiś sposób gdzieś wrażenie na mnie jednak zrobił. Największa zasługa chyba tego pomysłu, który do mnie z jedenj strony przemówił, a z drugiej pozostawił trochę z boku. Jednak i tam mi się podobała Keira. A propos Keiry dla mnie ciekawe wizualnie są zupełnie inna Juno Temple, bardzo dziwna i niestandardowa, Emily Browning ze "Sleeping beauty" (szkoda, że mało gra, a jak już w czymś tak głupim, a rzadko zdarza mi się mieć kontakt z tego typu kinem;) jak "Plush"), Kaya Scodelario (również na razie mało znana, ale ma coś w sobie), a ze względów plastycznych, jak masz taki zawód polecam Elle Fanning w "Ginger nad Rosa". Nieco sztampowa fabuła, ale film wizualnie wciągający (jak każdy tej reżyser;)). Chyba nawet może pasować dla kogoś, kto szuka podobnych do "Breath in", przez sam wątek romansu. Opus magnum magentycznego wyglądu jest Tilda Swinton. Ja nie jestem fanem urody typu Mendes i nigdy nie zwróciłem na nią uwagi podczas żadnego filmu, bardziej nawet (i brzydko) kojarzę ja teraz, jako partnerkę Goslinga;)

Gosling jest przystojniakiem, jak Wotthington, ale różnica w ich grze jest niesamowita. Dobrze, że w "Last night" miał taką, a nie inną rolę, bo faktycznie jakoś jeszcze wypadł, a również nie przepadam za nim. Czasem jednak łatwo jest się nawet samemu zaszufladkować z jakimś aktorem, mimo, że ten jednak ewoluował. Murphy ma niesamowite oczy. Właściwie dzięki temu bez bólu mogłem przetrwać takie kino, jak "Red eye", a świetny był w "breakfest on Pluto". Zauważyłem teraz, że miał z Keirą wspólny film "Edge of love", ale nie widziałem.

Co do Ethana Hawke to mi się wydaje, że jednak on się starsznie pogubił, jego życie osobiste dało się mu we znaki, a też wybory filmowe miewa wręcz nie do oglądania. To wszystko odbija się w scenariuszach do filmów Linklatara. Ja "Before sunrise" widziałem w okresie licealnym, więc każdy kolejny odcinek odbieram dojrzewając z bohaterami, co jest fajne. Nie podejrzewałbym, że film może ewoluować tak dobrze. Osobiście najlepsze wrażenie pozostawia dla mnie "Before sunset", ale też akurat historia "before midnight" nieco mnie wyprzedziła fabularnie;) Podoba mi się to, że w tych filmach raz się bohaterów lub, a raz również są denerwujący. Nawet ta nijakość Hawke'a jest wg mnie wpisana w klimat filmu i ma to sens. Swego czasu nakręcił też w podobnym klimacie fajne "Tape". "Liberal arts" jeszcze nie widziałem, ale dobrze, że mi przypomniałaś, bo umknął mi ten tytuł, a Olsen mi się bardzo podobała z "Martha Macy", który jest banalnym kinem, ale świetnie zagranym i wizualnie dopracowanym. Szkoda, że teraz flirtuje z kinem komercyjnym;/ Odradzam z nią "Kill your darlings" z nią. Obejrzę, ale jeszcze tego nie zrobiłem "In secret", które wydaje się ciekawe. Kolejny raz średnio wyszedł kerouac na ekranie;/ Z takich tematów widziałem jakiś czas temu " Short term 12" - jednak bardziej surowy oraz wg mnie niesamowity " Sound of my voice", któy odkrył jedną z najbardziej oryginalnych, młodych postaci kina dla mnie - Na pierwszy rzut oka taka banalna, ale po chwili obserwacji nietuzinkowa Brit Marling. Aktorka, scenarzystka, reżyser musi być bardzo ciekawą osobą, bo tematycznie porusza się jakby w swoim świecie. "What Maisie knew" widziałem i bardzo mi się podobało, a szczególnie role (właściwie wszystkie;)) - bardzo ciepły, familijny film, który niestety przeszedł bez echa. "Into the wild" też widziałem, ale tak średnio mi się podobało, ale chyba sama historia mnie do końca nie uwiodła. Tak, w "The painted veil" również był ładnie wykorzystany Satie.

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Filmweb spatał mi psikusa i nie wyświetlił mi w powiadomieniach Twojego komentarza :) Postanowiłam dziś obejrzeć ponownie "500 Days of Summer" i w związku z tym, że znajduję się teraz w innym punkcie swojego życia niż poprzednim razem, byłam w stanie docenić jego urok. Być może powinnam zrobić to samo z "Never Let Me Go", miałam co do niego mieszane uczucia. Podobał mi się wątek sensu istnienia głównych bohaterów i emocje, jakie we mnie wzbudził, jednak pozostałe wątki jakoś do mnie nie przemówiły.
Z Juno widziałam nawet ostatnio jakiś film, to niesamowite, że wygląda tak młodo. Kaya niestety mało gra, a Emily wyglądała prześlicznie w "Sleeping beauty". "Plush" nigdy nie widziałam i niech już tak zostanie. Uważam, że Chloë Grace Moretz również ma ciekawą urodę. Tilda jest wspaniała, jest jedynym powodem, dla którego poleciłabym komuś obejrzenie tego nieporozumienia, jakim jest "Constantine", była cudowna w roli Gabriela. Przymierzam się też do obejrzenia "Grand Budapest Hotel". Do Twojej listy dodałabym jeszcze Cate Blanchett i Evę Green, której uroda (w zależności od filmu) albo mnie zachwyca albo wprawia w zdumienie, nie wiem jak to możliwe, żeby jedna osoba mogła wyglądać tak pięknie i okropnie.
Z Evą Mendes stało się coś przedziwnego, ledwo ją poznałam w "Last Night".
Jeśli chodzi o Goslinga i Wotthington to obaj są kompletnie nie w moim typie. Gdyby Wotthington dostał w "Last Night" rolę Caneta to położyłby cały film swoją powalającą grą aktorską. Gosling wysparowany samoopalaczem w filmach typu "Crazy, Stupid, Love" to jakieś nieporozumienie, nie mogę zrozumieć, co on robi w tym filmie. Przy okazji polecam Ryan Gosling Won't Eat His Cereal :)
Mam spore oczekiwania co do "Breakfast on Pluto" i wciąż odkładam obejrzenie tego filmu w obawie przed rozczarowaniem :) "Edge of Love" widziałam już jakiś czas temu, ale niewiele z niego pamiętam.

Obejrzę w wolnej chwili "Tape". Ja niestety trafiałam raczej na gorsze filmy Ethana albo nie przemawiała do mnie jego gra aktorska. Podobał mi się jednak w "Before Midnight". Szczerze mówiąc zawsze żałowałam, że dobrali akurat tych aktorów do "Before Sunrise", oprócz tej nieszczęsnej nijakości Hawke'a jest jeszcze Julie Delpy, w której coś mnie drażni. Razem odbierają mi przyjemność oglądania tych filmów i możliwość wciągnięcia się w historię.
"Kill your darlings" próbuję obejrzeć już od jakichś 2 tygodni i nie mogę się do tego zabrać. Sam temat średnio mnie interesuje, ale jestem ciekawa roli Dane'a DeHaana.
Też mam na swojej liście "In Secret" :) Ogólnie, odkąd obejrzałam "Peace, Love, & Misunderstanding", w którym Olsen mnie zauroczyła postanowiłam sprawdzić, jak wypadła w innych rolach. Wydaje mi się, że "Red Lights" może być ciekawe, zwłaszcza, że gra tam z Cillian'em Murphy'm. Niepokoi mnie tylko niska nota.
"Into the wild" akurat kompletnie mnie pochłonęło i zauroczyło. Zdecydowanie wolę go od "127 Hours".
Dodaję w takim razie do swojej listy " Sound of my voice" i " Short term 12".

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Tak czasem z tymi wszystkimi portalami bywa. Ja w sumie unikam ich i sam mail w zasadzie wystarcza. Całe szczęście, że nie muszę więc wielu miejsc śledzić ;) Daleki jestem też od wizji spod znaku fabuły "Her", jeśli chodzi o technologię. Sam film wywołał we mnie mieszane uczucia, chociaż ogląda się bardzo fajnie i na pewno warto. Nie wiem, czy widziałaś? Chyba dlatego, że mimo wszystko zbyt mocno podchodził pod taką stereotypową komedię romantyczną, tylko w ładniejszej, ciekawszej oprawie. Fabuła pozwalała na ciekawsze rozwinięcie pomysłu, a jednak Jonze, jakby w opozycji to takiej ładnie stworzonej, nieco retro oprawy poszedł w inną stronę. Phoenix moim zdaniem również stworzył ciekawą, niejednoznaczną rolę. Nie jestem fanem Johansson, ale również była idealna w tej „roli”, ale też jest ofiarą scenariusza – bo już jej postać w pewnym momencie staje się bezbarwna.

Ja "500 days of Summer" uważam, za świetną opowieść romantyczną, na ile takie proste, komercyjne kino może być świetne, ale z reguły takie filmy nie zostają mi w głowie;). Największy atut takich filmów to błyskotliwy scenariusz z dobrze skonstruowanymi postaciami. Tutaj tak było i nawet, gdy nie uważałem Deschanel za niezłą aktorkę, to tutaj zagarnęła ekran. To już nawet nie kwestia urody, ale stworzenia aury i uroku osobistego. O dziwo też film ma w sobie coś do przekazania, jakąś myśl, puentę. Przynajmniej stara się nie być tak płaski;)

"Never let me go" oparte jest na złożonej książce - a tej nie znam, ja mam tyle książek w kolejce, że mogę przestać pracować i oglądać, a zacząć czytać i tak nie wiem, czy uda mi się je przeczytać - stąd pewnie masa uproszczeń rzuca się w oczy i czuć, że film w pewnym momencie mocno przyspiesza i rwie się. Jednak doceniam aurę i aktorki - fajnie współgrające ze sobą. Czasem też pojawiały się takie momenty napięcia i to było ciekawe. Możliwe, że Mulligan też się rozwinie, bo ma potencjał, unika kina nijakiego,a wybiera ciekawe - mimo, że niekoniecznie duże - role - "Wstyd", "Drive", "Inside Llewyn Davis" i banalne, ale miłe dla oka "An Education". Przy czym nie jest za piękna, aby ją wciągnęli do naiwnego kina;) Olsen chyba jednak jest bardziej zagrożona, ale mam nadzieję, że będzie grała w niezależnym kinie, jak "Martha Macy". "Peace, Love..." zaznaczę sobie do obejrzenia, zaraz po "Liberal arts".

Napiszę drugą część odpowiedzi później, bo przerwa na kawę się kończy.

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Ja też w tak na szybko, bo zaraz wychodzę. "Peace love & misunderstanding" to taki zwykły, ciepły film. Nawet przyjemnie się go ogląda, ale nie nastawiaj się na nic więcej. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Olsen w kinie popularnym, ale z tego co widzę jest na prostej drodze ku temu. Co ona robi w "Godzilli"? Mam nadzieję, że niedługo będziemy mogli ją zobaczyć w czymś mniej komercyjnym.
"Her" jeszcze nie widziałam, jednak z tego, co piszesz wynika, ze zrobili z nim to samo, co z "Lars and the Real Girl", który miał potencjał na dobry komediodramat, a wyszło cos dziwnego i do bólu amerykańskiego. A szkoda, fajna rola Goslinga.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

To ja będę tak skrawkami pisał dalej;) Olsen i tak udanie "odbiła" od swoich sióstr. Jednak widać kino komercyjnie się o nią upomina. Nawet, gdyby ta "Godzilla" była niezła, to jednak nie będę oglądał. Już niepotrzebnie kiedyś widział wersję z Reno - męczącą strasznie, a nie twierdzę, że w tamtym okresie takiego kina sensacyjnego nie oglądałem i jeśli nie było jakkolwiek wnoszące coś do życia, to chociaż relaksujące - jak np. naiwna, ale zgrabnie zrobiona "Twierdza" czy bardziej naiwne "Face off";) Dziś już tak średnio sięgam po takie film, może z przypadku coś obejrzę. W takim kinie pojawiają się teraz z reguły atrakcyjnie dziewczyny, w ramach "dodatku". Jednak mam nadzieję, że Olsen uniknie takich klimatów. Swego czasu właśnie a propos Green - zaskoczony byłem, że zostanie dziewczyną Bonda. Ja tej serii fanem nie jestem, ale kiedyś w tv, jak to w kółko leciało oglądałem kilka "odcinków", ale te ostatnie produkcje już omijałem. Nawet nieszczególnie lubiłem "The dreamers", ale dała się tam zauważyć (a i cała trójka nieźle wypadła, po prostu scenariusz wg mnie był przeciętny;)) Teraz ze względu na nią, bo faktycznie lubię ją mocno (i na szczęście ma fajne role - "Cracks", "Womb","Perfect sense", bo wg mnie jest zjawiskowej urody;)) obejrzałem wreszcie i Bonda. Okazało się, że była niezła, a i postać miała "jakąś". Także nie sądzę, aby to było coś więcej, niż jedynie flirt z takim wizerunkiem. Nadal wybiera różne, ciekawe role. Jedynie tego widowiska "300" nie dałbym rady oglądać, ale rozumiem jej wybór, bo podkreśla, że lubi postacie mocnych, wyrazistych kobiet, a ma też predyspozycje do bycia brutalną;) Odmiennie Browning, ale trzeba poczekać, jak potoczy się jej kariera - bo ma dziwną urodę, ciężką do jednoznacznego zaszufladkowania. Moretz nie znam;) Tzn. nie pamiętam jej z filmów w których ją na dalszym planie widziałem, a tego typu "Kick ass", czy "Carrie" jednak nie obejrzę. W innych była jeszcze dzieckiem, ale widzę, że już jest dojrzalsza - wg mnie z urody jednak nieco banalna. Bez patrzenia na urodę wrażenie z takich dziecięcych gwiazd zrobiła na mnie Sairose Ronan, która też dorasta powoli i ciekawy jestem jej kariery. W jej grze jest coś przyciągającego, mimo, że wizualnie nie podobała mi się. Juno Temple podobnie - przyciąga uwagę, chociaż nie podoba mi się. Pierwszy raz poznałem ją mimo małej roli w "Atonement" , gdzie parakosalnie gra i Ronan i Knightley (nawet zepchnięta na dalszy plan przez charyzmę Ronan wg mnie;)). Ma jednak odważne, zadziwiająco często rozbierane i alternatywne role - z Evą Green grała w "Cracks";), a z innych np. w ciekawej, czarnej komedii "Brass teapot", bardzo fajnym, stylowym "Killer Joe", dziwnym "Kaboom".

Ja akurat olałem oglądanie "Larsa", ale nie widziałem wszystkich filmów z Goslingiem i dla Goslinga, a temat mnie tego akurat nie zainteresował, ani też nie był to moment, gdy film się ukazywał, że nie miałem nic do obejrzenia;) Póki, co jednak tak tragicznych wybór, poza wspomnianą komedią nie miał - a tamtą akurat się zniesmaczyłem dosyć mocno i nie wiem, czemu włączyłem;)

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Mi Juno wciąż gdzieś przemyka, ale nie potrafię stwierdzić, w jakim filmie zobaczyłam ją po raz pierwszy. Kompletnie nie pamiętam jej z "Atonement". Przy jej typie urody chyba najbardziej pasuje do roli kokietek i mam wrażenie, że właśnie w takich najlepiej się odnajduje. Jestem ciekawa jej roli w "Magic Magic", gdzie gra z Emily Browning.
Moretz rzeczywiście jak na razie nie dobierała sobie najlepszych ról, ale wciąż jest jeszcze bardzo młoda i chętnie zobaczyłabym ją w czymś bardziej ambitnym. Akurat jej uroda do mnie przemawia, ma bardzo ciekawą twarz.
Green jakoś nie zapadła mi w pamięć w "The dreamers", dopiero w Bondzie zrobiła na mnie wrażenie, wyglądała tam przepięknie.
Sairose Ronan zdecydowanie ma potencjał, jestem ciekawa w jakim kierunku pójdzie.
Ja tymczasem idę spać :)

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Wczoraj tak nagle zaczęło lać, a jeszcze głupio spałem przy otwartym oknie - teraz najlepiej się czuję pisząc;)

Z tym zauważaniem ludzi to różnie bywa. Jak kiedyś oglądałem "United states of Leland" nie znałem Levitta i mimo, że grał tam główną rolę oraz nie był taki zły;) to dopiero po latach przeglądając jego filmografię zdałem sobie z tego sprawę. Rola Juno jest na pewno w tle, ale ze względu na zadziorność można ją dostrzec. To zależy też od okoliczność w jakich ogląda się film. Natomiast "Magic magic" chyba jest przeciętnym filmem. Ja zaczynałem go oglądać właśnie ze względu na nie, ale napisy mi się nie zgadzały i tak potem zapomniałem o tym tytule.

Może coś obejrzę z Moretz, aby zobaczyć, jak gra. Moja opinia jest tu taka trochę krzywdząca, bo oparta na pobieżnych zdjęciach. :) Lubię oryginał "Let me in", a widzę, że grała w amerykańskiej wersji. Nie jestem fanem przeróbek, ale ta ma niby dobre opinie. Z drugiej strony oryginałowi trudno coś zarzucić i poprawić.

"The dreamers" samo w sobie wielkiego wrażenia nie robi, może stąd. Poza tym ona była wówczas młoda, miała delikatniejszą urodę. W Bondzie jest bardziej świadoma siebie i swojej wizualności. Myślę, że jednak jeszcze wiele przed nią, bo sama uroda, jak wiadomo nie wystarcza;)

Wracając do Ciliiana Murphy, to ja czekam na kolejną tak fajną rolę, jak w "Breakfest on pluto" i film może się nie podobać jedynie, jak ktoś uprzedzony jest to wszelkich freaków, trans, homo - jednak jego atutem jest rodzaj delikatności w twarzy, która może być wykorzystana w takich rolach. Jest to również niezły film sam w sobie - może mało odkrywczy, ale ładnie opowiedziany, ciepły, mądry.

"Kill your darlings" jest rzeczywiście słabe, a mnie akurat interesował temat;) Jednak dziwiłem się, że całość wypadła tak nijako. Problemem jest chyba scenariusz, który był niezdecydowany. Niby film o czymś jest, ale też dosyć bezpiecznie odhacza kolejne punkty, akcja idzie do przodu, ale widz się w to nie wciąga. "W drodze" wyszło takie sobie, ale było już fajniej opowiedziane, miało jakiś klimat. Kill" jest bezpłciowe. Szkoda aktorów, bo widać, że w nich był potencjał. Za wyjątkiem moim zdaniem przeciętnego Radcliffea wszyscy mocno się starali i pod tym względem nawet szkoda ich pracy. Szczególnie Bena Frosta, jako Burroughsa - świetnie zagrana postać, magnetyzująca. DeHaan ok też. Właściwie miał pełnić tam rolę takiego atrakcyjnego chłopaka i to robił;) Ja go nie zapamiętałem wcześniej z niczego, ale widziałem z nim kilka filmów.

"127 hours" nie widziałem, ale nie będę oglądał, bo uznałem, że to bardziej kino akcji, niż coś interesującego;) Teraz mam refleksję, że selekcję co do seansów muszę mieć jednak ostrzejszą;) A i tak oglądam nieco więcej, niż 2 lata temu, kiedy miałem okres w ogóle bez filmów ;)



ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Trochę się rozchorowałam i dopiero teraz mogę pisać :) Nie widziałam "United states of Leland", ale przy przeglądaniu zdjęć i obsady Levitta nigdzie nie widzę.
Nie widziałam żadnej wersji "Let me in", ponieważ okropnie nie podobała mi się książka. Nie mam zwyczaju przerywania czytania w połowie, ale w tym przypadku nie dałam rady kontynuować.
Murphy zagrał jeszcze w dość podobnej roli w filmie Peacock, w którym ma kobiece alter ego. Jeszcze go nie widziałam, ale wydaje się interesujący, może nawet zaraz go obejrzę:) Cillian podobał mi się jeszcze w roli niedoszłego samobójcy w "On the Edge". Film sam w sobie jest raczej średni, choć pierwszą połowę oglada się całkiem przyjemnie. Można jednak było zrobić z niego coś fajniejszego.Jakiś czas temu zastanawiałam się nad obejrzeniem "W drodze", ale ostatecznie zniechęciła mnie Kristen Stewart, którą ledwo zniosłam w "Into the wild".
"127 hours" rzeczywiście jest kinem akcji, ale dobrym. Była tam jednak jedna scena, która zraziła mnie na tyle, że obniżyłam trochę ocenę.
Wolę nawet nie myśleć, ile godzin z życia zabrało mi oglądanie filmów, a na dodatek nie zawsze dobrych :)
A tak swoją drogą polecam Ci film "Inside I'm Dancing", warto też obejrzeć "The black balloon" dla roli Luke Forda, który zagrał tam autystycznego chłopaka.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Ja miałem bardzo męczący tydzień. Przy takiej pogodzie jednak chyba wszystko może być męczące;) Tak. Już nie zrzucam winy na pogodę, ale chodziło mi w "United states" o Goslinga. Sam film wyjątkowy nie jest, ale warto obejrzeć. Z tego typu kina a tym razem z Levittem widziałem kiedyś "Mysterious Skin", który również polecam, chociaż nie każdemu może się spodobać.

"Let me in" - dowiedziałem, że jest na podstawie książki, ale dopiero podczas seansu. Sama książka wcześniej mnie zainteresowałaby chyba w ogóle, bo nie lubię tematyki wampirów, a jeśli już to wolę w filmach. Podczas seansu miałem mieszane uczucia, co do pewnych scenariuszowych sytuacji, ale niezaprzeczalnie ma ten film coś szczególnego w sobie i reżyserowi wróżę karierę. Często jest prawdą, że książki są lepsze od filmów i może jest w tym coś, gdy materiał dedykowany jest konkretnej sztuce. W przypadku "W drodze" to się chyba sprawdza, bo film się rozłazi i traci tempo, właściwie nie wiadomo o czym jest, a to, co interesujące to klimat i odwzorowanie czasów w których żyją bohaterowie. Natomiast w formie książkowej tego się nie odczuwa. Na pewno łatwiej jest adaptować coś, co ma klasyczny charakter scen z dialogami;) Jest natomiast sporo ciekawych filmów na podstawie książek mi zupełnie nie znanych i może ich czytanie zniechęciłoby mnie do filmu;) Ostatnio nadrobiłem dwa filmy, akurat na podstawie książek. "Spokojny chaos" i "Nie martw się o mnie". W przypadku pierwszego - mimo,że sam jest ciepły, przyjemny i niegłupi - jednak wydaje mi się, że dosyć tak pobieżnie się obchodzi z materiałem, który był punktem wyjścia, gdzie autor sobie pozwolił na więcej obyczajowo-psychologicznych odniesień. Jest to jednak trudne do przełożenia na atrakcyjny i zamknięty w klasycznym czasie trwania film. Tak przypadkiem się w księgarni natknąłem na książkę, ale przez ilość zapełnionych nieprzeczytanymi mam wewnętrzny głos rezygnacji z zakupu nowych.

Co do drugiego filmu, to akurat sam obraz mi się bardziej podobał (ale też był bardziej w moim klimacie) - ale podejrzewam, że książka już mniej.Trzeba przyznać, że autor jednak bardzo oryginalnie splótł fabułę tajemnicą - najlepiej nie czytać nic o filmie. Reżyser tchnął w nią trochę poetyki, nostalgii. Ja obejrzałem go dla Melanie Laurent i faktycznie stworzyła ciekawą, subtelną postać. Świetnie pokazane są relacje z rodzicami, jak i jej własny świat.

Co do Stewart - mi ani w "Into the wild" ani w "W drodze" nie przeszkadzała, ale nadal ma manierę w twarzy i to faktycznie może być irytujące. Ja jednak kiedyś tylko z kwadrans "Zmierzchu" widziałem w telewizji - nie jestem więc tą irytacją zbyt przesiąknięty. ;)

Dodam, wymienione przez Ciebie filmy do listy i postaram się obejrzeć. Na razie obejrzałem jedynie "And while we were here", ale nie podobało mi się. Tak do tej pory nie mam mocno sprecyzowanych wrażeń, ale historia miała początek i koniec, ale brakowało mi rozwinięcia. Nie czułem, ani w bohaterce tej podkreślanej przez reżysera pustki i zagubienia, ani czegoś świeżego w wątku z romansem. Trochę momentami miałem wrażenie, że zbyt to wszystko jest toporne.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Mimo, że wielkim fanem aktora nie jestem - elektryzują mnie informacje o śmierci. Najczęściej tak dowiaduję się o nich rano, gdy jadę tramwajem do pracy i wyświetlają się na pasku newsów komunikaty. Śmierć Williamsa może zaskoczeniem nie jest w świetle wiadomości o problemach z jakimi się borykał, ale ja też rzadko, kiedy czytam plotki o gwiazdach. W ten sposób również nie wiedziałem o nałogu zmarłego niedawno Seymoura Hoffmana. Pozostaję więc w szoku. Ja nie przepadam za komedią i lubię te specyficzne, ale akurat dorastając trudno było nie obejrzeć filmów typu "Jumanjii" czy "Pani Doubtfire". Ich humor też nie był nigdy wulgarny, miały w sobie taki ciepły charakter kina familijnego, którego chyba teraz jest niewiele. Kino dziecięce zdominowały bajki, a nastolatki oglądają szmirowate telenowele o miłostkach i pierwszym seksie lub n-te ekranizacje komiksu. Doceniam więc i akceptuję pewną banalność tamtych filmów. Jeśli nawet Van Santa i Weira cenią mocniej za ich inne filmy, to na pewno Williams grał u nich świetne, poważniejsze role. Nie dziwię się, że tak lubisz "What dreams may come", bo to mocno plastyczny film, a ja np. "Fisher kinga" za tą skrajnie inną wyobraźnię.

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Mniej więcej dwa lata temu obejrzałam "Służące", zaintrygowana szumem i ogólnymi zachwytami nad tym filmem. Pomyślałam sobie wtedy, że doskonale pasowałby klimatem do filmów lat 90tych, właśnie takich ciepłych, familijnych, w jakich często grał Robin Williams. Sam film oglądało się przyjemnie, jednak nie czułam, żeby wniósł do kina coś nowego. Najsmutniejsze jest to, że gdy w dzisiejszych czasach trafi się właśnie taki rodzynek w morzu bezsensownych, jałowych produkcji to ludzie odbierają go jak coś niezwykłego. Do czego to doszło, żeby film, który dawniej zakwalifikowałby się do grona pozostałych, przyjemnych produkcji, teraz błyszczy, niemal wyniesiony na piedestał współczesnego kina. To dość przerażające, bo w takim razie jak bardzo złe muszą być te pozostałe współczesne filmy? I gdzie podziało się to niegdys tak popularne kino familijne, czy ogólnie filmy obyczajowe, czy ta kategoria w ogóle jeszcze istnieje? Nawet "And While We Were Here" zostało określone jako dramat, nawet pomimo ogólnego spłycenia relacji bohaterki z jej mężem do takiego poziomu, że film staje się po prostu przyjemną podróżą, czymś w rodzaju relaksujacego spaceru, bez żadnego konkretnego przekazu. Nikt już nie zadaje sobie trudu, żeby wyodrębnić tę podkategorię dramatu i wszystkie filmy tego typu automatycznie trafiają do jednego wora. A przecież jest ogromna różnica między dramatem psychologicznym typu "Black Swan" a filmem w klimacie "And While We Were Here".

Również nie byłam świadoma problemów, z jakimi zmagał się Williams. Był jednym z moich uloubionych aktorów i własnie filmy z jego udziałem towarzyszyły mi w okresie dziecięcym i do wielu z nich nadal lubię wracać. Przeraża mnie to, że w dzisiejszych czasach sukces aktora wyznacza przede wszystkim jego uroda, a dopiero talent.

Kilka dni temu obejrzałam "Her" i muszę przyznać, że bardzo podobało mi się kreacja Joaquin Phoenixa w roli samotnego, wrażliwego introwertyka. Pomysł na film wydał mi sie ciekawy, choć nie przekonał mnie zbytnio. Zaskoczyła mnie też dynamika filmu, który przez pierwszą połowę jest bardzo spokojny, a następnie wszystko leci na łeb na szyję. Film sporo traci na tego typu zakończeniu.
Obejrzałam też "Peacocka" i pomimo pewnej irytującej naiwności w podejściu do tematu polecam Ci go ze względu na ciekawą rolę Murphiego. Wprawdzie nie wiem, jak wypada na tle "Breakfast on Pluto", ale zaryzykuję:)
Jeśli chodzi o Stewart bardzo mi się podobała w "Azylu" i "Speak" i wydawało mi się, że wyrośnie z niej dobra aktorka, dlatego też przeżyłam ogromny szok, gdy zobaczyłam jej grę w "Zmierzchu" na babskim wieczorze u koleżanki.
Myślę, że mogę Ci też polecić "Hitchcocka". Zazwyczaj podchodzę z rezerwą do tego typu produkcji, zwłaszcza po nieudanym "My Week with Marilyn", jednak zaintrygowała mnie rola Hopkinsa, który z resztą jak zwykle był wspaniały. Ciekawie wypadł też James D'Arcy, który ogólnie jakoś tak mało szczęśliwie dobiera sobie te role, a wydaje mi się, że ma spory potencjał.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Bardzo się zmienił świat na przestrzeni lat. Dorastaliśmy w przestrzeni jednak mniej zdominowanej przez technologię. Nawet, gdy, jako dziecko grałem (choć zapalonym graczem nigdy nie byłem) w gry komputerowe to ich grafika była biedna. Wraz z jej ewolucją zmienił się też charakter gier. Stopniowo w kinie pojawiło się więcej efektów, atrakcyjności wizualnej. To, co wcześniej pozostawiono wyobraźni teraz się dopowiada. Zdecydowanie więcej jest też wszędzie tandetności. To, co kusi dzieci do estetyka kolorowych seriali disneya zamiast może naiwnych, ale jednak ciepłych bajek. Myślę, że dorastanie w tamtych bajkach inaczej kształtowało dzieci.

"Her" akurat jest również głosem w tej sprawie, ale szkoda, że nie idzie krok dalej, pozostając przyjemnym retro (w klimacie) obrazkiem, fabularnie ocierającym się pierwszą, lepszą komedię romantyczną. A propos gatunkowości filmweb dopasowuje do mnie, jako najczęściej oglądane gatunki komedie, a ja akurat komedii klasycznych w ogóle nie lubię i generalnie uważam za stratę czasu. Jednak komedią jest tu kino Andersona, Solondza i np. seria American pie, czy filmy z Adamem Sandlerem. Jako rozrywkę traktuję kino Jarmusha.

"Służące" widziałem późno, bo w ogóle nie miałem na nie ochoty, ale grała tam moja jedna z ulubionych Jessica Chastain, więc się skusiłem. Nie żałuję, bo to dobry film z dobra fabułą - ciekawą, mającą prosty przekaz i opowiedzianą tak, że ciężko się nudzić.

"Hitchcocka" również nie brałem pod uwagę, ale wpiszę na listę. A D'Arcyego - jak widzę - nie obejrzałem ani razu w filmie;) "Speak" nie widziałem, a w "Azylu" była za mała, abym ją zapamiętał, jako tą konkretna aktorkę. Nie zapisała się wówczas w mojej świadomości:) Wybiera jednak ciekawe role, co daje jej szansę. Na pewno obejrzę "Sils Maria" - mimo, że nic tego reżysera mi się nie podobało, ale on gatunkowo skacze dosyć mocno;)

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

Myślę, że śmiało możesz dopisać do swojej listy "Broken". Świetny, wielopłaszczyznowy dramat psychologiczny. Ostatnio nie trafiam na dobre produkcje i wiele filmów mnie rozczarowuje, jak to nieszczęsne "It Felt Like Love", którego szczerze nie polecam. Dzisiaj jednak usiadłam do "A Single Man" i "Broken" i muszę przyznać, że oba filmy okazały się strzałem w dziesiątkę :) Jeśli znasz jeszcze jakieś tytuły o podobnej wrażliwości jak "A Single Man" to chętnie obejrzę.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Powiem Ci, że byłem dłuższą chwilę zupełnie w pozafilmowym niebycie... i tak czasem mam. W pewnych okresach oglądam film za filmem, a w innym trudno cokolwiek jest włączyć, a jak już to spokojnie obejrzeć. Jesień póki, co działa na mnie usypiająco. Zdecydowanie uwielbiam klimat "A single man" i zaskoczył mnie ten film, chociaż były przecieki, że to trochę takie kino w nastroju Kar Waia, którego wówczas bardzo lubiłem (już wtedy długo czekałem na jego kolejne obraz, a i teraz mało kręci niestety). Z filmów homo. podobał mi się w minionym roku "Weekend" - trochę jak romantyczna opowieść, ale też nakreślający problematykę tematu. Film Forda to jednak wg mnie kino osobliwe i ciężko znaleźć coś w tym stylu. Nie wiem, czy widziałaś ze staroci "Rekonstrukcję" i "Dziewczynę na moście", to trochę tak w duchu postmodernistycznym, autorskie mocno kino, ale urzekło mi mocno wówczas. To tak w ramach polecenia czegoś na przełamanie passy rozczarowania, ale też nie obiecuję, że odbierzesz je tak, jak ja:) Pobudzające emocje ale lekkie są również filmy Ozpetka - "Okna" na czele i dalej "Saturno contro", "Mine vaganti". Chyba idealne na taką pogodę, jaką mamy za oknem. "Broken" na pewno obejrzę. "It felt like love" przyciągnęło mnie plakatem i prostą treścią, ale okazało się topornym kinem, momentami mocno banalnym niestety. O dojrzewaniu można opowiadać znacznie lepiej... To tak po krótce, bo praca ucieka mi między palcami...

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

W ostatnim czasie odeszłam trochę od filmów i przeszłam na książki, pochłaniając wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. Trafiłam jednak na jeden przyjemny film, który wspaniale nadaje się na chłodne jesienne wieczory i walkę z ciężkimi, przygnębiającymi chmurami za oknem. Film nosi tytuł "Flipped" lub też w polskiej wersji "Dziewczyna i chłopak - wszystko na opak". Niestety polskie tłumaczenie tytułu zniechęciło mnie na tyle, że minęło sporo czasu, nim postanowiłam go obejrzeć. Przyznam, że trafiłam na niego całkiem przypadkiem, ale urzekła mnie ciepła, zabawna historia, którą opowiada i specyficzny klimat. Dodatkowo świetnie odzwierciedla książkę, którą czyta się równie przyjemnie, najlepiej w oryginale :) Rzadko kiedy trafiam na film, który pozwala mi się znowu poczuć jak dziecko, miło jednak czasem znaleźć taką kapsułę czasu.
Z innych pozycji trafiłam tez na dość interesujący obraz "Imagine" z Edwardem Hogg'iem w roli głównej. Muszę przyznać, że Hogg zwrócił moją uwagę już jakiś czas temu. Nie wiem, czy widziałeś "Anonymous", jeśli nie to chyba jedynym powodem, dla którego warto to zrobić jest własnie rola tego aktora.
Ostatnią pozycją, którą chcę Ci polecić jest dokument "The Imposter", który wciąga od pierwszej minuty i pozostawia całkowicie oniemiałym. WIem, że Twoja lista oczekujących filmów jest przerażająco długa, dlatego czuję się odrobinę podle dopinając do niej kolejne pozycje. Tylko odrobinę :) Ja mam z kolei ostatnimi czasy ogromny dylemat książkowy, zwłaszcza, że został mi ostatni luźny tydzień przed nadchodzącymi napiętymi miesiącami pracy i najchętniej czytałabym kilka książek jednocześnie. Żałuję, że nikt nie skonstruował jeszcze czegoś w rodzaju nakładki na oko, która pozwalałoby ludziom jednocześnie czytać i wypełniać obowiązki codziennego dnia.

ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Takie urządzenie na pewno wymyśli ktoś w rodzaju google, o ile ich okulary już takie nie są;) ale też przy trudnej literaturze to pewnie nie będzie komfortowe;).

Ja miałem luźny tydzień przez zapalenie gardła. Najwięcej oglądam wtedy, gdy jestem chory. I tak jest teraz. Domyślam się, że przegrałem walkę z przygnębiającymi chmurami, a chłodne wieczory weszły mi wprost do płuc. Może nie w pierwszy, czy drugi dzień, bo wtedy nie mogę w ogóle ruszyć się z łóżka, ale oglądanie filmów jest zmuszeniem się do bezproduktywnego leżenia w łóżku.

Z tym czytaniem, to już trudniejsza sprawa, gdyż wymaga większego skupienia. Poza tym lubię książki, tak, jak i filmy - płynące sobie bez wyraźniej linii fabularnej;) Co jakiś czas też jednak żałuję, że nie mam czasu lub ochoty na książkę. Do pracy mamy teraz blisko, więc czytanie w środkach lokomocji odpada. Chyba, że są to opowiadania;) a fajnych nowelowatych książek za wiele nie ma, a dłuższe dni z książką spędzam na wakacjach dopiero, które też zdarzają się raz do roku. Akurat moje chorowanie nastąpiło w nie najlepszym momencie, gdy w pracy również jest natłok spraw.

Na chorowanie staram się wybierać filmy, które tak dużej uwagi też nie wymagają tzn. dopuszczam strzelaniny i walki w kosmosie. Normalnie nie oglądam ostatnio tego typu filmów i nadrabiam je właśnie w takich kryzysowych momentach. Zwykle po dwóch, trzech tytułach mam już dość i sięgam po coś, co sprawi mi większą radość. Nie wiem, czy sięgasz czasem po takie mniej ambitne kino, a nie będące opowieściami romantycznymi. Widziałaś jednak "Anonymous", co daje jakiś sygnał, że się zdarza. Ja, jak byłem dzieckiem chodziłem często do kina i nie narzekałem na repertuar, a ten w małym mieście był dosyć ograniczony. Widziałem więc i "Gwiezdne wrota" i "Dzień niepodległości" i pewnie mi się podobały;) chociaż teraz bym po nie nie sięgnął, ani nie czuję do nich sentymentu. Przygodę z dziełami Emmericha skończyłem w podróży autobusem, pewnego zimowego wieczora. Jak nigdy kierowca puścił film "2012" i to już była przesada. Mimo zatartej pamięci nie sądzę, aby wspomniane wcześniej filmy razem wzięte jeszcze z "Godżillą" był tak naiwne i prostackie. Nie sięgnąłem więc po "Anonymousa", ale jak piszesz, że warto zastanowię się. Widzę, że tam gra Thewlis - on jest świetny. Ostatnio nawet wpadłem na jego małą rolę u Gilliam w "Zero theorem". Nie wiem, czy lubisz klimat jego filmów, bo bez tego można się strasznie wynudzić. Akurat ten tytuł na oglądanie przy chorowaniu nie był dobrym wyborem;) Thewlis znakomity był u Mike'a Leigh w "Naked". Lubię i polecam każdy film tego reżysera, za wyjątkiem "Happy go lucky". Sięgnę chętnie po "Flipped", bo słusznie domyśliłaś się, że po zerknięciu na tytuł nie miałem ochoty nawet czytać o czym jest. Czasem lepiej znaleźć interesujący film przed tym, aż polskie tłumaczenie go zmasakruje. Posiadam również "The imposter", ale nie sięgnąłem do tej pory po niego. Zainteresowałem się nim, poprzez jakąś pozytywną recenzję, ale w zalewie tytułów gdzieś zaginął mi. Z tych filmów o których pisałaś na ten moment obejrzałem "Broken" i bardzo mi się podobał. Ujęła mnie atmosfera tego filmu i perspektywa widziana oczami bohaterki. Podobało mi się, że film ma swoją linię fabularną, ale również fajne zarysowane tło i obserwacje społeczne. Jest to trochę klimat filmów Leigh, ale z większą werwą nakręcony;) Szkoda, że ten reżyser mało kręci, a czytając jakąś wypowiedź na forum aktualnie bardziej zajmuje się teatrem.

Zauważyłem, że nie podobała się Tobie adaptacja "Wichrowych wzgórz". Dużo odbiera temu filmowi oglądanie na komputerze. W kinie niesamowity i intensywny jest odbiór audio-wizualny, który wg mnie jest tu 70% całości. Wspominam o nim, abyś nie zniechęciła się do innych filmów Andrei Arnold, "Red road" i "Fishtank" to inne w formie filmy, ale podobnie, jak "Broken" eksplorujące brytyjskie przedmieścia. Z tego, co widziałem w ostatnich dniach mogę polecić "Starred up", ale jeśli lubisz klimat więzienny. Na plus ciekawie zarysowany wątek ojciec-syn. Ojca gra Ben Mendelsohn. Tak się złożyło, że dzień wcześniej oglądałem "The rover" i na tyle film mi się podobał, że cofnąłem się do poprzedniego, kilka lat temu obsypanego nominacjami i nagrodami "Animal kingdom". W obu filmach Mendelsohn jest znakomity. Inny film w którym wypadł równie ciekawie, ale już sam film rozczarował to "Killing them softly". "The rover" ma taką sobie fabułę, ale nadrabia klimatem i osadzeniem akcji na pustkowiach Australii. Ma też Guya Pearcea, który, jak zwykle nie zawodzi. Michod dał mu również mniejszą rolę w "Animal kingdom". Szkoda, że tak długo zwlekałem w oglądaniem tego filmu, bo jest faktycznie bardzo dobry, a przy tym nie jest tak bełkotliwy, jak bywa "The rover", ma spójną i ciekawie poprowadzoną fabułę plus świetną realizację. Na koniec zostawiam Ci muzykę.

Ostatnio coraz częściej, gdy wpadam sprawdzić, co słychać u zespołów, które cenię, dowiaduję się, że właśnie się rozpadli. Tak jest i w tym przypadku, ale pozostawili po sobie bardzo dobre płyty. https://www.youtube.com/watch?v=NtXrvc_TePA + https://www.youtube.com/watch?v=DANNS0iiEv4

ocenił(a) film na 7
tocomnieinteresuje

W ostatnich tygodniach nie wychodziłam z byt wiele z domu, więc szczęśliwie udało mi się uniknąć Twojego losu, niewykluczone jednak, że niebawem go podzielę. Przyznam, że zdążyłam sie odzwyczaić od tak niskich temperatur, ponieważ przez ostatni rok pracowałam głównie w domu.
Zaryzykuję i polecę Ci książkę na jeden wieczór. "Małe zbrodnie małżeńskie" Schmitt'a. Całość utrzymana jest w formie dialogu, więc czyta się jednym tchem, a pasuje do klimatu, o którym wspomniałeś. Z książkami jest trochę inaczej niż z filmami i nigdy nie czuję się komfortowo polecając komuś jakiegoś autora, z jakiegos powodu wydaje mi się to zbyt obnażające :) Mój przyjaciel stwierdził ostatnio, że wręcz wykazuję w tym temacie pewną zaborczość i obawiam się, że ma rację. Tę pozycję wspominam jednak dość dobrze i jest szansa, że też coś w niej dostrzeżesz. http://lubimyczytac.pl/ksiazka/42254/male-zbrodnie-malzenskie.

Przyznam, że Gwiezdne wrota widziałam akurat wiele razy, zwłaszcza w okresie dziecięcym, jednak wynikało to z faktu, że jest to ulubiony film mojego brata i szczerze mówiąc nie miałam większego wyboru. Do dziś nie rozumiem, co go w nim tak bardzo urzekło. Jego fascynacja filmami SF sprawiła, że w którymś momencie się do nich przyzwyczaiłam i teraz też czasem jakiś obejrzę. Zdarzy się też, że trafię na coś wartego obejrzenia, jak to było z "Łowcą androidów" i chyba to sprawia, żę czasem sięgam po tego typu kino.
Przyznam jednak, że mam wyjątkową słabość do wszelkiego rodzaju baśni i filmów mocno plastycznych, a w obecnych czasach kino SF lubi czasem wplatać tego typu elementy. Żadna siła na tym świecie nie zmusi mnie jednak do ponownego obejrzenia "Avatara" lub wszelkiej twórczości z nim związanej. Raz dałam się nabrać i kierując się zachwytami innych ludzi odnośnie istnej, wizualnej uczty, jaką rzekomo miał zapewniać ten film postanowiłam obejrzeć ten twór. Prawdopodownie był to jeden z bardziej przykrych momentów związanych z kinem, jakich doświadczyłam w życiu.

"Anonymous" sam w sobie nie jest wart obejrzenia, jedyne co można w nim polecić to rola Edwarda Hogg'a, o czym wspomniałąm już wcześniej.
Reżyser "Broken" rzeczywiście nie był szczególnie płodny w swej twórczości filmowej, jednak zainteresował mnie również scenarzysta Mark O'Rowe ze swoim "Boy A", który zapowiada się dość ciekawie. W najbliższych miesiącach nie będę miała zbyt wiele wolnego czasu, więc podejrzewam, że filmy odejdą na dalszy plan i nie obejrzę go zbyt prędko.

"Wichrowe wzgórza" wzbudziły we mnie sprzeczne emocje. Wrażenia wizualne były naprawdę niezwykłe i wydaje mi się, że gdyby była to jakaś inna opowieść a nie adaptacja to podeszłabym do tego inaczej. Jednak to była adaptacja, która zdeptała mój sentyment do tej powieści, sprawiając, że nie byłam w stanie podejść do niej obiektywnie i w efekcie oglądanie każdej kolejnej sceny, która miała coś wspólnego z książką przypominało drogę przez mękę. Chętnie jednak sprawdzę pozostałe tytuły Arnold, skoro je polecasz :)
Tak się składa, że bardzo lubię klimat więzienny, więc na pewno obejrzę "Starred up", może nawet jeszcze dzisiaj, o ile uda mi się wysiedzieć dłużej przy komputerze, ostatnio mam bowiem z tym pewien problem. Jutro rozpoczynam nową pracę i jestem chyba trochę zbyt pobudzona, żeby skupić się na wrażeniach wizualnych. W tym przypadku działa to u mnie odwrotnie niż u Ciebie, czasem łatwiej jest mi wejść w wyimaginowany świat książek, niż filmów.
"Animal Kingdom" z pewnością obejrzę, bo widzę, że gra w nim Luke Ford, który zagrał powalająco w "The Black Balloon" i chętnie zobaczę go w innej roli.

Ostatnio poszerzyłam nieco swoje muzyczne poszukiwania i tak o to, udało mi się znaleźć kilka ciekawych zespołów, a w tym: https://www.youtube.com/watch?v=H3g0d6Cgqyg Przyznam, że bardzo przyjemnie mi się słucha takich bluesowych piosenek :)

Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
ocenił(a) film na 6
Ja_asiaa

Uwięziony jestem nadal w domu, ale wczoraj podkusiło mnie, aby trochę ruszyć się z łóżka i nasilił mi się znów kaszel. Jutro jednak muszę iść do pracy, bo sprawy tam przybrały nieciekawy obrót i moja nieobecność niestety nie działa dobrze na pozostałych pracowników;) Muszę jednak uważać. Ja generalnie mam zwykle problemy tego typu, przeziębieniowe przy zmianach pór roku;)

Z tym polecaniem to jest zawsze dosyć dziwnie. Przy mniej masowym i oczywistym guście ciężko jest wprost coś polecać. Ja odbieram to tak, że najlepiej polecić coś komuś przez analogię. Czasem więc polecam filmy, czy książki, które mi niekoniecznie się podobały, ale obiektywnie są w porządku. Mam właśnie znajomą, której często daję jakieś tytuły sf, nie wszystkie sam oglądam, bo to właśnie jest jedne z tych gatunków, dobrych na czas "chorowania", ale też z reguły to, co mi się podoba, ją nudzi. Można z tego wysnuć wnioski:) Kiedyś oglądałem każdą adaptację komiksu, jak wchodziła na ekrany, bo traktowałem to jako rozrywkowe kino w alternatywnie przygnębiających, najczęściej filmów dramatycznych. Jednak z biegiem czasu i ilością tych produkcji zniechęciłem się, bo już nawet tej rozrywki niewiele tam odnajduję. Trudno jest więc polecić mi np. "Avengers", ale możliwe, że to jest dokładnie to, co się podoba, dla osób lubiących komiks na ekranie;) Ostatnio zawiodłem się przy nowych "X menach", gdy jeszcze "First class" dawał mi nadzieję, że to może być coś, co sprawia dziecięcą frajdę;) Koleżance jednak wszystkie filmy nadal się podobały:) chociaż "FC", jakby mniej. Kiedyś też miałem taką sytuację polecając komuś kilka filmów, przy czym tak wyszło, że każdy był dołujący i bohater umierał. Stąd koleżanka łatwo określiła moje zainteresowania. Nijak jednak przełamać tej estetyki, kinem łatwym i przyjemnym nie mogłem, bo zwyczajny na żaden pozytywny, a dobry film wówczas nie trafiłem.

Znam Schmitt'a z nazwiska, ale nigdy nie sięgnąłem po książkę. Kiedyś przy promocji Znaku mnie bardzo kusiło, ale kupiłem wówczas zestaw książek Zadie Smith;) których w normalnej cenie bym nie kupił. To okropne, ale prawie w ogóle nie kupuję nic w normalnej cenie, czekając na promocje, wyprzedaże itp. Ciężko jest w przypadku autorów, których lubię, ale trzymam się tej zasady. Patrząc na przestrzeni czasu książki mocno podrożały, a wydania są po prostu często brzydkie. To może z lekka nienormalne, ale chciałbym, aby oprawa graficzna książek była dopasowana do treści i z wielkim bólem kupowałem np., "Pianę dni" Viana z okłądką filmową, gdyż nie trawię przedrukowania książki z plakatem filmowym. Jeszcze, gdyby poziom plakatów był na wyższym poziomie. Schmitt akurat zwykle ma jakiś alegoryczny obrazek odnoszący się do treści, co uważam za fajny pomysł i prosty. Szczerze nie cierpię np. kolorowych, mocno jaskrawych kolorów książek Kereta.

Kereta bardzo lubię i nie wiem skąd pomysł na taką oprawę, może z faktu, że jego opowiadania mają w sobie pierwiastek fantastyczny, magiczny, surrealistyczny czasem. Nie wiem, czy znasz jego twórczość, ale bardzo bezpiecznie, jest go polecać. Jest pisarzem popularnym i trafia do szerokiego grona odbiorców, chyba i tych wymagających nieco więcej od lektury, jak i bardziej normalnych czytelników, oczekujących rozrywki. Tematycznie jest bardzo lekki, ale pozostawia trochę miejsca na refleksję, co bardzo lubię. Nie konstruuje też zdań, które trzeba czytać dwa razy, co sprawia, że sprawdza się we wspomnianych środkach komunikacji miejskiej. Jego żona jest reżyserem i mają jeden wspólny film sprzed lat, a ona sama aktualnie w Cannes promowała najnowszy, własny. "Meduzy" to kino moim zdaniem nierówne, ale posiadające w sobie coś tajemniczego, poetyckiego i na pewno warto je obejrzeć. Niezły, ale jednak na innym poziomie jest "Wristcutters". Czuć, że to bardziej taki hołd dla pisarza, bo film oparty na jednym z jego opowiadać i twór niezależny, kameralny, ale również przyjemny w odbiorze, bardziej rozrywkowy z fajną rolą Waitsa. Klimatem przypomina trochę "Wszystko jest iluminacją", jeśli znasz. Polecam także animację "9.99", która już o wiele bliżej jest klimatu opowiadać i przy tym jest mniej typowa, a sama technika jest bliska estetyce Adama Elliota - "Harvey Krumpet", Mary i Max". Nie jestem fanem animacji i oglądam je "od święta", ale te są naprawdę wyjątkowe.

"Avatara" widziałem w kinie. Może udzieliła mi się maszyna promocyjna, a może po prostu uznałem, że mając przed sobą nową technologię, warto skusić się na seans 3d i docenić tą warstwę wizualną. Trochę tak się stało, bo faktycznie sceny roślinności były bardzo ładne. Na dłuższą metę jednak odczuwałem zmęczenie. Myślę, że technologia 3d tutaj nie miała niestety tak wielkiego znaczenia, bo nawet w 2d film miał taką landrynkową estetykę, której nie lubię. Z drugiej strony brakowało mu mimo wszystko treści. Fabuła była wg mnie pretekstem do wizualnej oprawy. Sam wygląd postaci uważam za mało kreatywny. Także scenariusz kolejny raz sprowadzał wszystko o efekciarskiej walki. Może jestem już na to za stary, ale czasem doceniam ten technologiczny skok i fakt, że efekty specjalne są już na bardzo wysokim poziomie. Jednak w porównaniu np. do "Matrixa", który odcisnął piętno na kinie, a zarazem nadal się nie zestarzał, "Avatar" jest tu i teraz, a gdy technologia pójdzie jeszcze dalej, będzie ledwie wspomnieniem. Zniechęcony tym seansem jeszcze długo nie oglądałem nic efektownego i w 3d.

Co do "Wichrowych wzgórz", to zgadzam się. Możliwe, że po przeczytaniu książki nie byłbym tak zachwycony realizacją, ale też mogę napisać zachowawczo, że Arnold tak mocno zerwała z estetyką adaptacji, tworząc jakby swój własny gatunek, bardzo osobliwy pomysł na warstwę audio-wizualną. To jest chyba najbardziej właściwie droga, gdyż mając w pamięci poprzednią ekranizację uważałem jej film za niepotrzebny i żałowałem, że po tak dobrych filmach wykona coś tak komercyjnego. Nie czytałem książki na której oparł swój film McQueen "12 years a slave", ale ten tytuł potwierdza dokładnie to, czego obawiałem się przy okazji Arnold. McQueen bliski ideałowi w "Głodzie" i "Wstydzie" nakręcił coś w czym przestał być tak autorski, a wszedł w maszynę Hollywoodu. Nawet, jeśli film sam w sobie jest niezły, to jednak inna szufladka. Niestety.

Ja akurat bluesa nie słucham, ale lubię eksperymenty z nim;) Faworytem moim pozostaje Mark Lanegan:) Ten wokalista jest przyjemny w odbiorze, może zbyt przyjemny, ale poszukam jakieś płyty na próbę:) Najbardziej "urocze" płyty Lanegan nagrywał z Isobel Campbell. Taka miniaturka na zachętę - https://www.youtube.com/watch?v=rECFBSthCVo + mój ulubiony eksperymentalny blues;) https://www.youtube.com/watch?v=LAQDcnwwspQ

ocenił(a) film na 8
tocomnieinteresuje

Wymieniliście w trakcie tej dyskusji tak wiele tytułów filmów nietuzinkowych i trafiających dokładnie w moją wrażliwość i poczucie estetyki filmowej, że rad byłbym przejrzeć sobie Wasze listy obejrzanych w poszukiwaniu inspiracji. Wysłałem Wam zaproszenia do listy znajomych, jeśli je zaakceptujecie - będę zobowiązany :)

Mikez

Podbijam prośbę Mikeza, bo nigdy tu nie napotkałam tak ciekawej dyskusji. Właśnie przesłuchuję kolejnego wykonawcę przez Was poleconego i nie umiem opanować przyjemnych dreszczy... Zresztą do Ciebie, Mikez, również wysyłam. Będę wdzięczna za przyjęcie, ciekawość mnie zżera. ;)

kmagg

Mnie bardzo skojarzył się z tym filmem: http://www.filmweb.pl/film/Nishabd-2007-388681
Wiem, że bollywood niektórych odstrasza, ale to nie jest 'tego rodzaju' film. Rzecz jest o relacji sędziwego fotografa z przyjaciółką córki, która spędza u nich wakacje. Wątek jest poprowadzony w niemal identyczny sposób jak w "Breathe in", do tego piękne zdjęcia, śliczna główna bohaterka i dobra oprawa muzyczna. polecam.

ocenił(a) film na 8
kmagg

hmm może "idealne matki" ? :)

ocenił(a) film na 8
kmagg

albatros! prawie taka sama historia :)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones