Uważam ten film za najlepszą część serii...z jednej strony jest sporo ze "starej" Bridget - nieogarniętej, emocjonalnej, pechowej ...z drugiej strony wchodzi w okres rozrachunków ze swoim życiem, staje się refleksyjna, bardziej empatyczna, mądrzejsza, cierpiąca po stracie Marka.....z kolei podstarzały Hugh Grant pozostaje sobą - lekkoduchem i kobieciarzem i jak zwykle jest w tej roli wielce wiarygodny. Fajnie że udało się zebrać pełny skład przyjaciół Bridget, są prawie jak chór ze sztuk greckich komentując jak w poprzednich częściach jej perypetie....