Ten film jest jak jego główny bohater Bruce Robertson, obiecuje więcej niż to możliwe. Jako całość nużący, oklepany i długi i o ile początek to pozytywny kop to jednak tempo spada i spada i spada aż koniec jest idealnym podsumowaniem całości, tego że fabuła zabrnęła do takiego punktu że już wszystko jest możliwe. Tylko że ja jako widz nastawiałem się na szaloną komedię i tak było do połowy a później reżyserowi się odwidziało i zaczął serwować jakieś dołujące rozwiązania. James McAvoy gra tak że mam wrażenie że momentami widzę Rusella Crowe w tym wszystkim.