Niestety…
Mnie nie zachwycił, chociaż się starał. Tu chyba mam problem z tym filmem,że chce być artystyczny, jest wprost skrojony pod wszelkie nagrody festiwalowe, a jednak brakuje mi w nim głębi. Niewątpliwie jest pięknie nakręcony. Interesuję się kuchnią i historią kuchni, lubię filmy, gdzie jest to ważny temat, sceny gotowania akurat mnie nie nudziły, tu wszystko było w porządku. Jednak nie ma w nim wiele więcej. Generalnie film jako całość jest dla mnie, nomen omen, dość niestrawny. Nie jest to „Uczta Babette”. To nawet nie jest „Czekolada”, niech tam, chociaż to już idzie mocno w kicz. Ten hołd dla kuchni francuskiej jest dla mnie bez finezji, wszystko jest tak łopatologiczne, nie ma w nim poezji, chociaż bardzo do tego aspiruje (gruszka na talerzu=Juliette w łóżku). Chce być głęboki, tak bardzo, a jednak to się nie udaje. Nie zaskakuje mnie, od widzianego wcześniej trailera czy od pierwszego kaszlnięcia Juliette Binoche wiadomo mniej więcej jaki to będzie film. Oczywiście, można powiedzieć, chociaż sama tak nie uważam, że w przypadku filmu „tego typu” nie należy oczekiwać specjalnych niespodzianek, ale jednak chociaż trochę by się przydało, dla podtrzymania zainteresowania widza losami bohaterów. I chociaż do plusów zaliczę piękne światło, lekcje gotowania kilku potraw, nawet ciekawostki kulinarne (chociaż niektórzy tu ziewali), to jednak ogromnym minusem są dla mnie fatalne dialogi. Pustka i nicość. I nie, nie jest to kwestia artyzmu pauzy i tego co „między słowami”, bo tu akurat wywala się wszystko dosłownie na tacy. Wszystko co pokazane, zostaje też omówione, by nic nie przegapić. Miłość, przemijanie, lato, śmierć. Zbyt wiele słów, tam gdzie ich nie potrzeba. Z filmu dowiedzieć się jeszcze można, że smak i gust bohatera, a w domyśle francuski, jest ponad wszystkie inne, a taki tam książę Eurazji (litości, serio?) to burak i cham, chociaż bogaty. Po tym jakże prostackim przyjęciu, które nawet niewarte jest pokazania, zasługuje ono tylko na kpiącą wzmiankę, że po tym okropieństwie smakosz nad smakosze poprawić sobie musiał smak dopiero daniami w domu. To takie zabawne, ha, ha. Grzechem tego filmu jest dla mnie jego nadęcie, poza ośmieszeniem kogoś innego, jest wyprany kompletnie nie tylko z humoru (jasne, nie ma obowiązku), ale nawet uśmiechu. Miałam cień nadziei przy scenie kolacji, którą bohater przygotowuje, by kolejny raz oświadczyć się postaci Juliette Binoche. Przynosi szampana, jedną z trzech butelek, która 50 lat leżała na dnie oceanu i wylicytował je na aukcji. Dość długo opisuje jak powinien być wspaniały. Miałam cień nadziei, że kiedy go spróbują, to nie będzie tak cudowny i oboje się roześmieją, by chociaż na chwilę przekłuć ten balon sztucznej wzniosłości. Niestety, szampan był w istocie wybitny. W przeciwieństwie do filmu, niestety.
Film jest słaby. Podoba mi się to co o nim napisałeś. Ja jestem mniej zadowolona z seansu. Szkoda czasu na to dziwo. Nie znoszę nadpęcia i sztuczności. Wszystkim tym, co też tego nie lubią, odradzam wycieczkę do kina.
Zgadzam się sztuczne dialogi, za dużo dłużyzn, ogolnie film zbyt długi, choć same dania wyrafinowane i smakowite
Mi oprócz dłużyzn najbardziej przeszkadzał koniec - czy jestem kucharką czy żoną a ten że kucharką jednak, no ludzieee, litości, cringe i dziadersowate a niby tak ją kochał i szanował
A to pewnie miało znaczyć, że kimś więcej właśnie. Dla niej , w tym filmie,bycie kucharką oznaczało odrębność, niezależność, było czymś ponad bycie "tylko" żoną. To znaczy tak się domyślam, że "to autor miał na myśli", jednak to dla mnie nadal bardzo marny dialog.
To ja się zgadzam, ale ile osób ma na tyle szeroki kontekst kulturowy i historyczny, że wychwyci kucharka > żona, a ile pomyśli jak ja w pierwszej chwili wyżej i się oburzy? No właśnie...
Mnie rozczarowała Binoche, podobieństwo do "Palce lizać" i w ogóle nam już po dziurki w nosie tego masterszefowego nurtu. Nadęcie artystyczne sięga nawet do "Śmierci Marata"
wspaniała recenzja tego kiepskiego filmu... no przyrzekam, chyba nigdy z nikim się tak nie zgadzałam się odnośnie obejrzanego obrazu. totalnie, słowo w słowo. trailer zapowiadał się dobrze,szczególnie ta monumentalna, wzruszająca muzyka,której notabene wcale w filmie nie było. żadnej. no trudno. bywają i takie niezbyt trafne wybory. pozdrawiam życząc Tobie i sobie lepszych seansów ;)
Opisałaś pięknie i dokładnie moje odczucia na temat filmu .Twoja precyzja jest dużo wyższej klasy niż te buliony na kapłonach czy recenzje "filmoznawców". Pokusiłbym się o stwierdzenie,że to artyzm z Twojej strony :) Dziękuję.Ukłony .
Zanim przeczytałem Twój komentarz mój krótki pod oceną filmu brzmiał tak "Pompatyczne i sztuczne do granic wytrzymałości.I puste.Nie jadłem nigdy podobnych frykasów,ale można gotować z miłością proste potrawy.Co czynię od 55 lat :)". Cytowanie samego siebie to podobno szczyt buractwa,ale proszę o wybaczenie.Chciałem tylko dać świadectwo :)
Zazwyczaj nie piszę tu swoich wrażeń na temat filmów, tym razem jednak trudno było się powstrzymać. Artyzmem bym tego nie nazwała, ale dziękuję za miłe słowa.
To proszę byś robiła to częściej,nawet jeśli w odbiorze innych filmów będziemy się różnić diametralnie :) Pozdrawiam.
Co do braku humoru w tym filmie, to ja pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że był niezamierzenie śmieszny. Kilka mocno pompatycznych scen bardzo mnie rozbawiło, m.in. o komunikowaniu się przez turbota;) Generalnie film oceniam dość wysoko ze względu na niesamowite zdjęcia, ale z krytycznymi uwagami również się zgadzam. Może mi akurat dziś bardziej "wszedł". Choć przyznam, że jakoś nie zaostrzył apetytu na prawdziwe jedzenie...;)