Czyli nie dla mnie. Reżyser przestawia nam świat w którym zdanie bez przekleństwa to nie zdanie, kobiety są jedynie przedmiotami, w kieszeni narkotyki ma każdy, a siłownia zastępuje szkoły. I kompletnie się w tym gubi bo powstała ponura parodia "kina ulic", Mickey gra tu postać ciut podobną do późniejszego "Zapaśnika", z tym że jego skrucha jest tu mało wiarygodna a wszelkie sceny które miały być ambitniejsze są tylko naiwnym, łzawym teatrem. Większą część filmu to tylko słabe dialogi (w ogóle jak można zbieraninę bluzgów uważać za dialogi), bójki i gangsterskie porachunki. Do tego marne ujęcia i ulice które wyglądają tak że widz po prostu czuje że poza kadrem kryje się inny plan filmowy. Wątki braci bohatera jakoś mało mnie wzruszył bo o dobrych ziomkach z talentem którzy mają szansę uciec z getta już było (wątek Rubiego) m. in. w poprzednich filmach z Tupaciem. A Louis ma taką wkręte że nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. W każdym razie w erze Tarantino takie filmy są bardzo modne i na topie, więc fanów tych produkcji nie zabraknie. Ale tak jak m. in. "Dzień ojca" (1996) ten film to prostu sztampowa opowieść o twardzielach z płytkim przesłaniem i marnym wykonaniem.
Nic ująć, a dodać można, że w tym środowisku przeklinanie jest jak oddychanie, to ich życie psychiczne, społeczne i egzystencjalne. Kiedyś tam podobne filmy zaliczałem z potrzeby "zobaczenia Ameryki", teraz mnie jedynie nużą. I jeszcze jedno - dla mnie tego typu produkcje nie traktują o twardzielach, ale o ludzkich szczurach, śmieciach itd. Prawdziwymi twardzielami są ludzie, którzy pracują, wychowują dzieci i użerają się z urzędnikami.