zupełnie jakby ludobójca Speer był miłym chłopakiem wyłącznie ratującym Niemcy przed szaleństwem Hitlera. ktoś kto nie zna historii uzna, że to jedynie odważny urzędnik, który zbrodnią się nie skalał.
Tutaj na taką, a nie inną przekłamaną wersję architekta Rzeszy plus ministra uzbrojenia mogą mieć dwa czynniki: 1) adaptacja powieści, więc autor popłynął, jak mu się podobało; 2) Speer jako jeden z nielicznych najbliższych z otoczenia "dworu Hitlera" jakoś się wykaraskał. W Norymberdze jako jedyny wyraził skruchę, być może po to, by coś na tym ugrać. No i ugrał. Po odbyciu kary więzienia wrócił do aktywnej pracy, miał także medialne epizody. Udało mu się co niego wybielić swoją rolę w dziejach III Rzeszy, choćby przez publikację dzienników spisywanych w więzieniu. Na dobre jego "nazistowską neutralność", jaką stworzył wokół swojej osoby została obalona dopiero po jego śmierci. W 1982 roku (rok po "Bunkrze"), ukazała się publikacja Matthiasa Schmidta - "Albert Speer, koniec pewnego mitu", która ostatecznie obnażyła popkulturze kłamliwy obraz "trzecioligowego nazisty". Jako, że film powstał na długo przed tym, można przymknąć oko na pewne "wynaturzenia" historyczne. Chociaż sam obraz pozostawia co nieco do życzenia. Casting ról męskich sprawia wrażenie aktorów wziętych z łapanki - po prostu fizycznie nie pasują.