Lubię od czasu do czasu obejrzeć sobie WiP (women-in-prison) eksploity, które ongiś realizowali m.in. Don Edmonds, Jesus Franco czy Joe D'Amato. "Shadow: Dead Riot" stanowi głupiutką odę do tego typu filmów połączoną z zombie horrorem i azjatyckim kinem walki. Oczywiście zdaję sobie sprawę że klimatu filmów eksploatacji lat 70-tych czy 80-tych odtworzyć się nie da. Po prostu filmy pokroju "Shadow: Dead Riot" wyglądają zbyt 'nowocześnie'. Mimo to "Bunt zmarłych" ogląda się dość przyjemnie, jeśli przymknie się oko na głupotę scenariusza. Tony "Candyman" Todd wciela się tutaj w postać seryjnego mordercy dysponującego mocą voodoo. Todd zostaje zabity, a dziesięć lat później do więzienia dla kobiet trafia niejaka Solitaire. Wkrótce Todd powstanie z martwych wraz z armią towarzyszących mu zombies...
Są odniesienia do "Cannibal Holocaust", "Burial Ground", "It's Alive" (latający noworodek o kanibalistycznych skłonnościach), film ocieka gore, sporo golizny w scenach prysznicowych i nie tylko, niewielka rólka Misty (Erin Brown) Mundae, którą niektórzy skojarzą z wielu niskobudżetowych horrorów. Wszystko jednak wydaje mi się ciut za bardzo powściągliwe. Zalecam wyłączyć mózg przed seansem.