Ha, ha, ha. Był sobie świetny klub z super dziewczynami, kapitalnymi układami i mega seksownymi strojami. I tak sobie trwał do 30 minuty filmu. Trwał dopóki ambicje jednej mega-gwiazdki nie zniszczyły tego co dobre. Przyszła laska, powyła na scenie, zepsuła wszystkie układy (jedynie ostatni układ przed końcowymi napisami jest naprawdę sexy faceta) a wiecznie uśmiechnięta klientela i obsługa lokalu dostała ekstazy. Brawo...
Im gratulujemy "gustu" a panom pozostaje poszukanie prawdziwego strip clubu z pierwszych minut tego filmu.
tylko że ta "wiecznie uśmiechnięta klientela" najwyraźniej znała różnicę pomiędzy burleską a zwykłym stripteasem, w przeciwieństwie do ciebie
topjes daruj sobie te ironie, nie siegasz do pięt nawet Christinie... ktora jest całym pieknem tego filmu
Eee tam, ja też jestem piękny i ładnie śpiewam :)
Chodzi mi o to, że to był zwykły strip club i robienie z niego na siłę burleski to kiepski żart. Ten pomysł się nie broni od strony biznesowej i jest to zwykłe psucie tego co dobre. Inna sprawa, że Christina śpiewa ładnie (sam sobie słucham czasem), tańczy ładnie i tyle. Po co to mieszać ze strip clubem? Nie trafione. Taki Moulin Rouge to przynajmniej miał sens. Od początku do końca spójny.
hmm, nie widzisz tam erotyki, to dziwne, bo wielu moich znajomych widzi erotykę. nie jest ona pokazana na wprost, musisz zauważyć jedynie gesty. w każdej piosence jest kilka dosyć śmiałych gestów, A jeżeli to dla Ciebie za mało, topjes, to może jakiś klub ze striptizem, tam będziesz miał tyle erotyki ile chcesz, bez wysilania się.
Wkładasz w moje usta zdania, których nie powiedziałem i odpisujesz nie wczytując się w zasadzie w to co napisałem - piszesz mocno o czymś innym. Jak tu dyskutować z takimi uprzedzeniami?