Dokładnie: lekki, łatwy i w miarę przyjemny, bardzo przewidywalny, mocno naciągany i mimo, że lubię czasem tego typu filmy (do Coyote Ugly na przykład często i chętnie wracam już od 10 lat), to ten mi za specjalnie nie podszedł.
Najmocniejszym punktem Burleski była postać kreowana przez Stanleya Tucci, ale tak, jak moja przedmówczyni (przedmówca?), nie jestem obiektywna, bo uwielbiam tego pana.
Za Stanleya i głos Krystyny 4/10 tylko, niestety, bo o ile spora część scen ze względu na oprawę graficzną jest ucztą dla oczu, o tyle sama fabuła nie wyróżnia się dosłownie niczym i wręcz usypia.