Nie jest to wielkie baśniowe kino, którym mogło być, gdyby relacje między bohaterami zostały zgłębione, gdyby dramaturgia pozwoliła na więcej emocji u widza, gdyby sceny nie były tak krótkie i nie leciały po sobie jak karty przy tasowaniu. Ale i tak jest to kawałek przyjemnej historii z baśniową naiwnością, odrobiną odczuwalnej magii i szukaniu dobra w ludziach.
William Hurt daje popis spokojnej poczciwości, a Pierce Brosnan świetnie się czuje z królewskim swaggiem i balansowaniem między dobrem a złem (że tak uproszczę). Choć tutaj gra do bólu dobroduszną, szlachetną postać, coraz bardziej lubię Kayę Scodelario.