zanim zobaczyłem film, wszedłem tutaj i zobaczyłem wyłącznie negatywne opinie... to chyba się dodatkowo dołączyło do efektu jaki na mnie zrobił.
Spodziewałem się gówna, a widzę że to ogień z dupy!
Przez 1h 40 min siedziałem spijając z ekranu klimat rodem z lat 80 i dziwiąc się brakiem tandety (którą bym z radością zaakceptował).
Fabuła? Bardzo intrygująca i nie tak naciągana, jak to zwykle Amerykańce robią. Jak rzadko się zdarza, że człowiek nauki nie musi sobie powtarzać przez cały film: "spokojnie to tylko bajka". Oczywiście zdarzyło się parę obciachowych motywów, ale widać, że ktoś zadbał o sens w tym wszystkim.
Obleśność? Nadaje wagi i wiarygodności złu. Chociaż raz zło, to nie piękne, smutne laski i inteligentni, bezwzględni przystojniacy, tylko orgie i zwierzęca obscenicznosć, czyli coś co faktycznie może być złem, a nie kolejną wizją artystyczną (za przeproszeniem).
W odpowiedzi na to całe Wasze zrzędzenie...
Rozumiem, że może się komuś nie podobać obrzydlistwo, ale trzy sprawy dla mnie pozostają niewyjaśnione:
1. Gdzie wy tu widzicie marną grę aktorską?
2. W którym miejscu fabuła jest pogmatwana i niezrozumiała?
3. Jak może "jedynym atutem filmu" - jak ktoś gdzieś napisał - być muzyka Iron Maiden skoro prawie jej tu nie ma (może ze dwa momenty)?
Na koniec - gwoli wyjaśnienia - jestem fanem Dickinsona, ale gwarantuję, że moja ocena nie ma nic wspólnego z jego nazwiskiem, bo nie zajmuję się w życiu wielbieniem nieznanych mi osobiście kolesi (/lasek) uznawanych tu i ówdzie za "gwiazdy".
Dla mnie Bruce Dickinson mógłby równie dobrze nie istnieć nigdy, jeśli tylko znalazłby się ktoś inny, kto by stworzył to, co on i pozwolił mi się z tego cieszyć. Nie musiał bym przy tym nawet znać jego nazwiska bo autor mnie na ogół gówno obchodzi.