Oglądając "Chicago" stajemy się częścią ukazanego w nim skorumpowanego świata... Brak skrupułów jaki w nim panuje jest dla nas odrażający, ale jednocześnie zastanawiamy się jacy bylibyśmy żyjąc w Ameryce lat 20-tych... Czy bylibysmy w stanie naśladować, wręcz podziwiać zwykłą morderczynię? To co dzisiaj wydaje nam się absurdalne, wtedy było jak najbardziej normalne... I właśnie to jest największym atutem tego filmu- absurd... Momentami "Chicago" przypominało mi "Tańcząc w ciemnościach" von Triera... Obie bohaterki kochają muzykę, są oskarżone o morderstwo,żyją w nierealnym świecie, ale diametralnie się różnią...
Poza tym (jak wiadomo) muzyka jest wieeeeelką zaletą "Chicago"... Wspaniałe, od razu wpadające w ucho piosenki znakomicie oddają atmosferę wodewilu lat 20. Wspaniały popis gry aktorskiej dali Catherine Zete-Jones (nie wiedziałam, że ona tak świetnie śpiewa), Reene Zellweger i Richard Gere...
Mi filmowe Chicago bardzo przypomina dzisiejsze Hollywood... Nie liczy się jak, byleby znaleźć się w najpoczytniejszych brukowcach... No ale cóż, my - zwykli milośnicy kina nie zmienimy tego, ale na szczęście zamiast iść do kina na kolejną hollywoodzką superprodukcję typu "Świt żywych trupów", możemy wybrać ambitniejsze kino europejskie np. "Ruchome słowa"... Niestety nie wszyscy jeszcze moje zdanie podzielają, ale przecież NIGDY NIE MÓW NIGDY... ;) Pozdrawiam
Nie tylko w Chicago w latach 20 - tych ludzie fascynowali się zbrodnią, film ma również (świadome) odniesienia do współczesności - proces O. J. Simpsona np. i inne amerykańskie fascynacje seryjnymi mordercami, ile stron o nich w Internecie, są na koszulkach (C. Manson), innych gadżetach, ludzie o nich czytają, oglądają filmy, tak więc nie ma wiekszej różnicy pomiędzy USA (i nie tylko) XXI w., a tamtym Chicago ...