Film jest przesycony piosenkami (z jednej strony, nic w tym dziwnego, przecież to musical;),a krótkie, "nieśpiewane" sceny ukazują paradoks rozgrywającej się akcji. Porównywanie "Chicago" z filmem Boba Fosse'a jest nieuniknione. W niezapomnianym "Kabarecie" rewia przeciwstawiała się nazizmowi, prawdziwa wolność, prawdziwe życie rozgrywały się na scenie-cudowny triumf muzyki! A tutaj? Sliczna morderczyni uzyskuje rozgłos dzięki popełnionej zbrodni... Żenada! Mogę jedynie docenić choreografię niektórych utworów. Taka produkcja musiała pewnie kosztować dużo wysiłku i pieniędzy. Szkoda, że polskiej kinematografii wciąż brakuje tego drugiego, bo może musical mógłby stać się naszym popisowym gatunkiem...