mnóstwo moralizatorstwa, mało śmieszny no i... gdzie ten świetny Chris Rock ????!!!! Nie rozumiem dlaczego wziął się za reżyserię takiego średniego, bez polotu, z duża dawką prorodzinnej edukacji filmu.

Wiem natomiast dlaczego zagrał w tym filmie. Nikki Tru zagrana przez Kerry Washington to absolutnie, zdecydowanie ogormny atut filmu, dla któego wręcz powiedziałbym warto zobaczyc cały film! Mrrrr.......! A ostatnia scena z nią!? My God! Wiem, że przemawia przez ze mnie męska częśc mózgowia, ale będąc "na ciepło" po seansie tylko to mam w głowie! A było jej tam dużo, oj dużo. Taką czekoladkę skonsumowac.... :P

Poza tym w filmie są z 4 sceny dla którcyh aktorowi przypomniało się, że jest komikiem i nazywa się Chris Rock. Mianowicie:
scena z kurczakiem i kłótnią z żoną :)
scena w mieszkaniu Teddy'ego, w klubie, z viagrą (ale tylko z początku, potem lekka żenuła). Oprócz tego kilka żartów sytuacyjnych.

Ale powtarzam, komik w wersji poważnej, jeszcze z racjami prorodzinnymi na ustach, to nie wróży nic dobrego. Zawsze, chyba że mowa o Jimie Carreyu! A Rock Carreyem nie jest i nigdy nie będzie. Za mało żartów, jakby się uprzec to to nawet nie jest komedią roamtyczną!! Mnie nie przekonała miłośc małżeńska bohaterów.
Rozumiem natomiast Nikki... Po prostu... korzystała z życia, a jak przyszło do ustatkowania się, wybrała najodpowiedniejszą partię.

Atutem jest róweniż soundtrack! Fajna muza, dużo fajnych kawałków. Chco końcowa scena to chyba nieporozumienie...

Średni film. Szkoda, ale już po samym tytule nie należy oczekiwac wiele...

pzdr.