Miałem olbrzymi problem z oceną tego filmu. Świetnie się oglądało, nie nudziłem się przez większą część seansu (zanotowałem jedną dłużyznę), wszystko jest dopracowane, ale mimo wszystko po seansie zostaje pewien niedosyt, bo to jest tylko dobry film. A z takim materiałem, pomysłem, reżyserem i bajecznym budżetem można było się spodziewać jednego z najlepszych filmów dekady.
Niestety tak nie jest. Całą winę zrzucam na scenarzystę, który poszedł po najmniejszej linii oporu. Historia Benjamina Buttona mogła być czymś więcej niż opowieścią o przemijaniu, miłości i niezwykłości życia ukazanej pod pretekstem młodniejącego się mężczyzny. Reżyser swoje zrobił, na Finchera narzekać nie będę. Fincher już raz udowodnił, że z kiepskiego scenariusza potrafi zrobić film, który da się dobrze oglądać (Azyl), scena z taksówką, z u-bootem, spotkanie w parku Benjamina z Daisy, albo motyw z zegarem – to wszystko można śmiało podziwiać, marzę od teraz żeby Fincher zabrał się za film wojenny ;).
Oceniając tylko pod względem technicznym ciężko jest wyjść z podziwu. Widać wpakowany budżet w produkcję i dosłownie wszystko od zdjęć i muzyki po charakteryzację, scenografię i wreszcie bajeczne efekty specjalne zachwyca. Jestem zadowolony z faktu, że w ktoś jeszcze stosuje efekty w odpowiedni sposób, bez zbędnego efekciarstwa. Nie dziwi mnie cała masa oscarowych nominacji, z tymi najważniejszymi włącznie, oprócz nominacji za scenariusz, który uważam za największy słaby punkt filmu (o tym za chwilę) i tej dla Brada Pitta, którego w tej roli nie uważam za drewnianego i sztucznego, ale nominacja moim zdaniem zdecydowanie na wyrost, albo jako rekompensata za wcześniejsze pominięcia. Prawdę mówiąc wolałbym, żeby nominowano Cate Blanchett, która w kolejnym swoim filmie była prawdziwą okrasą. Ale żeby być w pełni sprawiedliwym muszę przyznać, że jednak najbardziej spodobała mi się postać zagrana przez uroczą Taraji P. Henson, która po prostu genialnie wcieliła się w rolę mamki Buttona – Queenie była przesympatyczna i po prostu nie sposób jej nie lubić - za Oscara dla niej nie obraziłbym się.
No i wszystko jest super, tylko ten nieszczęsny scenariusz… aż dziwne, że podpisany jest nazwiskiem „Eric Roth” co miałem zawsze za gwarant solidnej roboty, a tutaj wygląda na to jakby poszedł po najmniejszej linii oporu, co prawda skojarzenia z Forrest Gumpem są przesadzone i naciągane, ale strasznie irytować może fakt, jacy to wszyscy w tym filmie są idealni. To mogła być też opowieść o odrzuceniu przez społeczeństwo, alienacji, wyobcowaniu, nietolerancji itd. a tak jest tylko grzeczną opowieścią o przemijaniu.
Fakt, że wszystko jest super, można uzasadnić tym, że historia jest opowiadana z perspektywy Benjamina, część wydarzeń mógł on przeinaczyć i ominąć, że mógł po prostu nie chcieć pamiętać o przykrych wydarzeniach, ale tak czy inaczej, na pewno nie zaszkodziłoby parę bardziej urozmaiconych postaci. Dodatkowo moim zdaniem trochę za dużo było tych scen w szpitalu, nie wiem czy to tylko moje zdanie, ale nie wzruszyły mnie one. Wiem, że huragan Katrina mógł oznaczać koniec pewnej epoki, nastanie czegoś pełnego niepokojów i chaosu, ale nie musiało to być przypominane tak często.
Chociaż momentami nowy film Finchera (i faktycznie w porównaniu do Zodiaka jest to krok – albo kroczek – w tył) momentami ociera się o banał (motyw z kolibrem) ma on wiele kapitalnych scen i całość ogląda się naprawdę dobrze. Ciekawi mnie wersja reżyserska, sądzę że z Buttona dałoby się wyłuskać o wiele więcej, ale nie uważam tego filmu za wydmuszkę. Daję 7/10, mogło być lepiej, rozumiem negatywne komentarze (ale nie te pełne nienawiści :P) oraz zachwyty, jest dobrze, ale mogło być o wiele lepiej.