Czy ktokolwiek z nas, nigdy nie marzył o tym, by się nie starzeć? Ażeby z wiekiem, ubywało nam zmarszczek, aniżeli przybywało? A co by się stało, gdybyśmy urodzili się jako starcy? Właśnie wtedy nasze marzenia by się spełniły. Lecz, czy bylibyśmy wtedy szczęśliwi?...
Nie będę ukrywał, spodziewałem się filmu nudnego, mdłego, filmu, które Amerykańska Akademia Filmowa uwielbia. I mniej więcej to dostałem, ale film owiewa tak magiczny klimat, że nie sposób nie powstrzymać zachwytu. Piękna charakteryzacja młodego-starego Brada Pitta, przepiękna scenografia i efekty specjalne, zwłaszcza na morzu, ze wspaniale uchwycona linią horyzontu.
Nie mam także zastrzeżeń co do gry aktorskiej Pitta, faktycznie gra tu rolę swojego życia. Natomiast Cate Blanchett trochę mnie zawiodła, po zachwytach nad jej kreacją spodziewałem się czegoś mocniejszego.
Film ma wiele świetnych momentów, wspaniały jest między innymi motyw z człowiekiem, którego 7 razy postrzelił piorun, oraz niewidomy, smutny ojciec, który po stracie swojego ukochanego syna, montuje zegar, którego wskazówki idą do tyłu...
Nie sposób nie potwierdzić, że historia miłości Benjamina do Daisy jest smutna, bo jakby nie spojrzeć, wiekiem spotkają się tylko w jednym momencie, a wtedy każdy podąży swoją własną linią życia.
Pewnie zadajecie sobie pytanie, czy ten film ma jakieś wady. Owszem, najważniejszym jest chyba zakończenie filmu. Aktor grający starego-młodego Benjamina, kompletnie nie pasuje do dorosłego Benjamina. Drugą wadą jest pochodzenie Benjamina. Co prawda było powiedziane, że to zegar jest odpowiedzialny za powstanie Benjamina... ale dlaczego urodził się tylko on jeden? Film nie odpowiada na to pytanie...
7+/10