Długo zwlekałem z obejrzeniem, nastawiając się na nie wiadomo jak świetny film z kilkoma oscarami etc. Pierdy z octu, gdyby nie to, że reżyserował to Fincher, który na robocie się zna, to byłby to kolejny film z naklejką: wyciskam łzę paniom po 40-stce i obejrzyjcie mnie po kolacji bo akurat lecę w telewizji. Dużo pięknych fraz, bez większego przesłania. Życie przemija, wiadomo, ale mu na odwrót, a na końcu się okazuje, że to ojciec tej kobiety, lecą łzy, smutna muzyczka i koniec.