To i ja rzeknę trzy słowa do ojca prowadzącego...
Wątek wojny pojawia się dlatego, że ów zegarmistrz, którego zegar jest (umówmy się, że jest - jak to w realiźmie magicznym) przyczynkiem do narodzin Benjamina, skonstruował swój mechanizm, by - jak sam mówi - synowie wrócili z wojny. I rzeczywiście, Benjamin Button powraca z wojny do domu. Quennie patrzy na niego i mówi, że wiele wycierpiał.
Forrest Gump - do tego filmu często padają tu porównania. Nic dziwnego, wystarczy spojrzeć na autora scenariusza (tak, brawo, ten sam scenarzysta).
Całą dyskusję o filmie można sprowadzić oczywiście do gustów, co nie kłóci się z ideą krytyki filmowej. Sama krytyka filmowa nie wykształciła dość dokładnych metod badania i oceny filmu, by jednoznacznie stwierdzić, czy dobry on czy zły. W wypadku "Benjamina.." mamy doczynienia ze sporą dawką emocji, jakie film ten wyzwala.
Przyznam, że wzruszył mnie dokumentnie i wyszedłem z kina, jak zaczarowany. Dziś, dzień po seansie, zastanawiam się nad tym obrazem i rzeczywiście, kilku rzeczy być może brakuje.
Czy zatem opowiadanie, na którym powstał scenariusz, było niedostatecznie 'pojemne' treściowo i powstał z niego połatany scenariusz? Czy gdyby zaadaptowano powieść nie ciskalibyśmy gromów na obcięcie wątków?;)
Nawet, jeśli 'zaciąga' "Forrest Gumpem" (zabójca Abrahama Lincolna, Roosvelt na uroczystości odsłonięcia zegara, narodziny w dniu wojny, Beatelsi w tv), to czyż nie jest to urocze? Czy nie wpisuje się to w konwencję realizmu magicznego? Czyż Gloria Swanson, która ostatecznie przepływa kanał La Manche nie przypomina, powiedzmy, buristrza miasta z "Powrotu do przyszłości", który w przeszłości mówi, że czegoś dokona, a później się to spełnia? Nie czepiajmy się szczegółów, chodzi o naoczność pewnych wydarzeń - że jakaś historia toczy się na naszych oczach, że coś się zaczyna, coś się kończy.
Jakże piękne w tym kontekście jest zakończenie filmu - trochę jak z "Amelii". Bohaterowie patrzą prosto w obiektyw i puszczają do nas oko. Jednego strzela piorun, innego zamykają w klatce ze zwięrzetami. Jeszcze inny wie wszystko o krewetkach (Baba z "Forresta") - czyż to nie jest piękne? Nawet, jeśli zarzuca się "Benjaminowi", że podziałał tylko na 'estetów' - świetnie. Bo mało jest pięknych filmów dzisiaj i nie chodzi mi o piękność laurkową (patrz: "Katyń").
Sam tytuł filmu dobitnie stwierdza, że będzie to film "jakby prawdziwy". Czemu? Bo nazwa ta jest głęboko zakorzeniona w tradycji powieściowej - w XIX wieku. Długie tytuły książek miały zachęcać czytelników i do przeczytania niezwykłej opowieści, że wspomnijmy choćby "Toma Jonesa" Fieldinga (nomen omen w 1965 ekranizacja.. no dobrze - adaptacja, dostała Oscara), czy "Tristrama Shandy".
Czy ściąć reżyserowi głowę? Nigdy nie dowiemy się, czy można było lepiej poprowadzić postacie. Pewnym jest, że świetnie oddał koloryt poszczególnych epok, środowisk, ubrań (i nie tylko za sprawą firmy Levis, która przygotowana odpowiednie pary jeansów na każdą epokę przedstawianą w filie), a nawet pojedynczych miejsc. Opis hotelu (choć zapewne żywcem wzięty z opowiadania) jest po prostu cudowny ("mysz przemyka pod ścianą i zatrzymuje się w pół drogi"). Postacie drugo- i trzecioplanowe są pełne życia, choć widzimy je tylko jako pewne 'typy' postaci. Pojawia się masa bohaterów, o których wiemy tylko, że słuchają opery z patefonu, że milczą lub są szpiegami. Nawet szofer, który zawodzi Benjamina z jego ojcem do domu nad oceanem, nawet ów szofer ma w sobie coś niezwykłego. W tym jednym geście, gdy opuszcza na twarz nakrycie głowy, bo jego Pan kazał mu wstać o 4 rano i zawieść się do dawnej rezydencji.
Możnaby bez końca wymieniać te szczegóły i i tak wiele osób uznałaby je za nieprzekonujące - ot esensja dyskusji nad kinem.
Ale wracając do reżysera. Co z miłością i głównym wątkiem? Brad Pitt jest specyficznym aktorem, a kamienna twarz pt. 'Ja po prostu jestem taki ładny' będzie mu towarzyszyć chyba do śmierci. Jest z resztą taka scena, kiedy Daisy mówi "Jesteś idealny". Coś w tym jest. Ale - a pisał ktoś na forum o motocyklu, dopasowanym swetrze, jachcie etc - pamiętajmy, że film z jednej strony ma być na poły realistyczny, z drugiej - symboliczny. Dlatego Benjamin 'wyposażony' jest w szereg charakterystycznych dla epok i miejsc, i wieku (swojego) cech, od skórzanej katany, przez motocykl, tobołek na plecach w Indiach ("Siedem lat w Tybecie";)), jeansową kurtkę... Dlatego też akcja dzieje się w Nowym Orleanie (Luizjanie) - archetypiczna, ale jakże pełna miłości i prostoty Quennie, jej ukochany Weathers (może inna pisownia), który paradokalnie Szekspira nauczył się od niejakiego Johna Wilksa Bootha - aktora, zwolennika niewolnictwa, który zastrzelił prezydenta Lincolna - tego, który niewolnictwo zniósł; ukłon w stronę ofiar huraganu Katrina - szalejąca za oknem szpitala burza. Czemu właśnie tak połączono te historie? Czemu zarzuca się podobieństwo do "Forrest Gumpa"? Czy tylko jeden bohater w historii kina miał prawo pokazać tyłek Kennediemu i gościć w domu Elvisa?;) (dom Forresta był z resztą identyczny jak rodzinny dom ojca Benjamina). I dalej - metaforyka wody, do której Benjamin miał być wrzucony po narodzinach, deszcz za oknem szpitala, dom ojca nad wodą, pływaczka, okręt którym pływa, moment w którym Mike mówi o przemijalności życia i "odpuszczaniu", gdy nadchodzi koniec. Wreszcie - zegar który tonie w magazynie...
Czemu odchodzi od żony? Bo się robi coraz młodszy fizycznie, i choć nosi bagaż doświadczeń i wieku, to jego psychika jednak (tak sądzę) niezależnie od niego się trochę zmienia. Jakieś wspomnienia czy myśli się zamazują, zapomina o jakichś rzeczach, także zwykłych emocjach. Cóż, ciężko mi sobie wyobrazić rośnięcie 'od tyłu', ale to właśnie chciano tym uchwycić. Wystarczy przypomnieć sobie kartkę, jaką wysłał do córki na 13 urodziny ("chciałbym przy tobie być, kiedy jakiś chłopak złamie ci serduszko" - mniej więcej tak to było) - czy nie jest to troszkę infantylne, napisane przez dużego-małego Benjamina?
Może zbyt wiele rzeczy nadinterpretuję, może jestem niedoświadczonym widzem. Ale wiem jedno - filmu o takiej tematyce nie można przyrównywać do najwyższych osiągnięć kinematografii w zakresie psychologii bohaterów i Bóg wie czego tam jeszcze. Ta historia, podobnie jak opowiadanie, czy powieść XIX wieczna (tak, wiem, że opowiadanie jest z lat 20. XX wieku, ale to ta sama tradycja literacka), z racji swojego charakteru jest umowna, symboliczna i "jakby naprawdę", ale z przymrużonym okiem. A jednak film jest dość długi i dla wielu może być męczący.
Cóż dla mnie nie był i... tu bym po prostu skończył. Przeanalizowałem jak widzicie ten film w głowie, tu napisałem tylko o paru rzeczach, i mimo to uważam film za wspnianiały (nawet jeśli nominację prędzej dałbym Cate Blanchett niż Bradowi).
Filmu o życiu, kolibrach..:), przemijaniu, miłości i materacach, marzeniach, spełnieniu. O czasie i tęsknocie. A także o żegnaniu bliskich, o tym, że u samego kresu poznajemy sens istnienia. Zarówno Benjamin będąc dorosłym dowiaduje się o swoim prawdziwym ojcu, jak i Caroline - jego córka...
Forma i czas biegnący do tyłu to tylko woal. Bo przecież wszystko płynie, a życie jest żeglugą...
Pozdrawiam:-)
Dziękuję za ciekawą recenzję. Szczery podziw. Z małym wyjątkiem - ale to później.
Film mi się nie podobał - zwyczajnie.
Obejrzałem go do końca, tylko w nadziei, że wreszcie czymś mnie zachwyci - nie zachwycił.
Podobało mi się również to zdanie o myszy i szczerze mówiąc, tylko ono pozostało mi w pamięci - reszta, nie.
Powracając jeszcze do Twojej wypowiedzi. Diabeł tkwi w szczegółach - dałbym Ci 10/10 punktów, gdyby nie to: "Forrest Gump - do tego filmu często padają tu porównania. Nic dziwnego, wystarczy spojrzeć na autora scenariusza (tak, brawo, ten sam scenarzysta)." - wybacz, schrzaniłeś całą wypowiedź już na samym początku.
Dzięki za polemikę, natomiast co do mojego tekstu - nie pisałem go dla oceny, bo mamy tu oceniać film, a nie moje zdolności pisarskie.
No ale to chyba cecha charakterystyczna tego forum, że ludzie przyczepiają się do każdego słowa, co nijak ma się do treści. A napisałem to zdanie, bo wszyscy wytykali podobieństwo w innych postach, a nikt tego zwyczajnie nie sprawdził. Diabeł tkwi w szczegółach. Pozdrawiam.
Nie oceniam zdolności pisarskich. Nie to forum.
Nie przyczepiam się też do słowa. Zaznaczyłem cały akapit - nie słowo.
Moim zdaniem znowu popełniasz ten sam błąd - założyłeś, że nikt nie zorientował się, kto jest autorem scenariusza. - Błąd. - Uważam, że zdecydowana większość tych co tu zagląda, ma jakieś tam pojęcie o filmie i doskonale sobie zdaje sprawę, że "FG" i "BB" napisał ten sam Roth. To tak, jakbyś oznajmił, że "pewnie nie wiecie, ale Siedem i BB mają tego samego reżysera". Trochę to lekceważące wobec innych forumowiczów i przed tym chciałem Cię przestrzec (przestrzec - nie oskarżyć). Choćbyś napisał nie wiem jak dobry post, taką postawą zrażasz wobec siebie ludzi i Twoja wypowiedź, nawet nie wiem jak słuszna, już na starcie spotka się ze sprzeciwem.
Acha, to nie jest atak ad personam. Nie bawią mnie takie zagrywki. Twoje uwagi dotyczące filmu uważam za bardzo ciekawe, chociaż się z nimi nie zgadzam, i są warte są przemyślenia. Uraziło mnie tylko tamto zdanie - ot, i cała tajemnica.
Pozdrawiam.
No okej - Ty uważasz, że każdy wiedział, a ja - że nie, czysta dysjunkcja;] Napisałem to zrażony ignoracją w kilkudziesięciu wypowiedziach (możliwe, że zaraz podepnie się pod temat ktoś, kto zacznie mi je wyliczać, tutaj takie rzeczy są często praktykowane:). Pogadajmy-Po-Prostu o filmie. Ciekaw jestem, czemu jednym się podoba, innym nie.
ps. Zgadzam się, że to lepsze, niż wytykane kolejno akapity, zdania, słowa, sylaby, a na końcu literówki, morfemy, semy i cholera wie co jeszcze ;o)
Ale wy macie nasrane do garczka, szczególnie autor tematu. Film był super i tyle. A te twoje wywody to sobie możesz w dupę wsadzić.
Fakt faktem to bardzo średni film. Na pewno nie zasługiwał na nominację do oskara za najlepszy film (podobnie jak Brad Pitt za najlepszą rolę). Ale taka jest przecież akademia. 2 lata temu oskara zgarnęła średnia "Infiltracja", która co ciekawe nie jest najlepszym filmem Scorsese. Boję się że tym razem będzie podobnie.
Ale sie namnozylo tych krytykow. Gowno sie znacie i gowno wiecie. Film byl super i koniec tematu.
Jeżeli cyfry w twoim nicku oznaczają wiek to tłumaczy wulgarny infantylizm twoich wypowiedzi. Nikt tutaj cię chyba nie obraził, a ty sypiesz obelgami na prawo i lewo. Dorosnąć trzeba.
Nie wiem, jak tu wygląda moderacja, ale chyba trzeba przywyknąć do tego.
Co do filmu - mnie osobiście po prostu oczarował, w wielu aspektach. Nawet ta babinka na szpitalnym łóżku (ktoś to przyrównał do narracji 'Titanica') i bezbarwna Julia Ormond nie zepsuły mi cudownego seansu. Film napewno jest niespójny formalnie, ale mimo to wszystkie te dziwne zabiegi (puszczana od tyłu scena wojenna na poczatku filmu, scena potrącenia przez samochód, pan trafiany przez pioruny, zakończenie) - dodają filmowi uroku. Zgadzam się jednak, że brakuje konkretnego kierunku w wykreowaniu całej historii, rysu czy charakteru, jakkolwiek to można nazwać. Ale i tak liczę na Oscara;]
Pozdrawiam.
Zrozumiałeś chłopcze w ogóle, co autor tematu napisał? Tak w skrócie napiszę jego spostrzeżenia (w sumie bardzo ciekawe) na temat filmu - PODOBAŁ MU SIĘ. No więc skoro dla ciebie "film był super i tyle", to nie rozumiem dlaczego wyskakujesz w stosunku do niego z tak wysublimowanymi tekstami, skoro obojgu wam film się podobał. Koleś napisał o SWOICH spostrzeżeniach na temat tego filmu, nie narzucając nikomu swojego zdania. To była jego własna interpretacja, a że fabuła filmu nie jest prosta jak konstrukcja cepa, to ją trochę rozłożył. "Film był super i tyle" - no tak, aż dziw, że film w którym się nie "szczelali" za dużo i cycków nie było, tak bardzo się tobie spodobał.
Problem jest pewnie taki że Tommy nie potrafi merytorycznie rozwinąć zdania na temat jakiegoś filmu. To tłumaczy bluzgi.
Pewnie i tak pobił dzisiaj swój rekord. Całe sześć zdań w dwóch postach. Powinszować :)
Jeszcze jedno spostrzeżenie odnośnie filmu mi przyszło do głowy. I niestety, in minus.
Chodzi o narrację w filmie. Otóż, gdyby powiedzmy film zaczął się opowieścią 'kogoś' czyli narratora wszechwiedzącego, że był człowiek, co zbudował zegar... i tak dalej; i gdyby się też tak skończyło, że 'jedni lubią guziki', 'drudzy mieszkają w dżungli' i tak dalej - wówczas wszystko byłoby spójne.
Tymczasem w BB jest tak:
1) historię o zegarze opowiada Daisy - o Panu Ciasteczku mogła powiedzmy wiedzieć z 'opowieści i legend miejskich'
2) historię narodzin Benjamina opowiada Daisy - mogła to wiedzieć od niego samego, on - od swego ojca i Queenie
3) historię późniejszego życia rozpoczyna pamiętnik czytany przez Caroline, której głos przechodzi w głos samego BB, opisującego swoje 'ciekawe przypadki'
Podkreślane są momenty, kiedy jakieś strony z pamiętnika zostały wyrwane, zalane, pokreślono tekst - podkreśla to diarystyczny, pamiętnikarski charakter opowiadania. Myślimy sobie: od tego, co w pamiętniku zależy, czego się dowiemy, a czego nigdy nie.
4) i wówczas pojawia się pierwsza niespójność - wstawki z panem, którego strzelały pioruny. Możemy to jednak uznać za wyobraźnię BB, który sobie to tak wizualizuje lub wspomnienia starszego pana, któremu to się ptrzytrafiało. 'Postarzony film' to tylko efekt, który nadaje komizmu (dodam, że cała sala wybuchała śmiechem za każdym z siedmiu razy).
5) kolejna, większa niespójność, to sekwencja z wypadkiem Daisy. Kto opowiada o tym, że taksówkarz zatrzymał się na kawę, że sprzedawczynię dzień wcześniej rzucił facet; że gdyby jej nie zostawił, nie byłoby wypadku?..
Ta sekwencja jest ważna ze względu na bohaterkę, Daisy. Zmienia to jej całe życie. Ale czemu taki zabieg, od strony technicznej i narracyjnej? Przypomina to fragment z początku - 'gdyby syn pana ciasteczko nie wyjechał na wojnę, nie wsiadł do pociągu, to by nie zginął'. Ale pytanie - kto to opowiada? Opowiada to BB - skąd jednak o tym wie? Bo umówmy się, że nawet czysto teoretycznie Daisy nie mogła wiedzieć o ciągu przypadków, efekcie motyla, czy jak to nazwać. Oczywiście to tylko film, powiemy. Ale z drugiej strony mamy dokładnie: pamiętnik, wspomnienia Daisy i scenę szpitalną.
6) opowiadanie przejmuje Daisy - od momentu, kiedy BB jest mały, a w ręce Daisy trafia jego pamiętnik.
7) kto na końcu opowiada o tym, że 'jedni zbierają guziki', drudzy, trzeci.. itp? Wcześniej w filmie nie pojawił się taki wszystkowiedzący narrator, nie licząc właśnie sekwencji z wypadkiem.
To mi właśnie troszkę 'nie zatrybiło'. Gdyby na początku i na końcu mówiła jedna osoba, tymczasem tu mówi właściwie nie wiadomo kto.
Co nie zmienia faktu, że film jest cudowny:-)
Zgadzam się, film cudowny, który na długo pozostanie w mojej pamięci. A co do samej wody, która jest nieodłącznym elementem filmu. Woda to życie, od niej wszystko się zaczęło i na niej się skończy.
Film jest świetny bez dwóch zdań. Autor tematu ma słuszne spostrzeżenia i z większością się zgadzam. Pozdrawiam. ;)
Widzę, że Ty naprawdę lubisz rozbierać film na czynniki pierwsze hehe. Też tak mam (może nie w takim stopniu :)), ale czasem wolę nie dostrzegać jakichś niedociągnięć (tych mających mały wpływ na całość odbioru), by nie psuć sobie przyjemności z oglądania filmu, choć ta niespójność z wypadkiem Daisy narzuca od razu pytanie, niby skąd o tym wiedział. Ale, takie nazwijmy to niedociągnięcia występują w niejednym filmie. Chociażby w "The bucket list" - S P O I L E R - kiedy to martwy już Carter Chambers (Morgan Freeman) jako narrator opowiada o dalszych losach swojego kolegi Edwarda Cole'a (Jack Nicholson).
To prawda, czasem piękne dzieło sztuki ma jakieś skazy (greckie posągi bez rąk hehe:P). 'BB' się przyczepiłem, bo trwa wyścig po Oscary i tam takich rzeczy się jednak czepiają. Wczoraj obejrzałem 'Obywatela Milka' i.. 'BB' jednak zrobił na mnie większe wrażenie, choć Pennowi dałbym Oscara tu i teraz. Pzdr:-)
Celestial - Co do cudowności filmu zgadzam się z Tobą. Śmiem twierdzić, że BB jest lepszy od Forrest Gumpa ale nie o tym chciałem pisać.
Kolega chyba zbyt się zagłębia w szczególiki narracji i podobnych rzeczy. Z ciekawości zajrzałem w twoje filmy które oceniłeś/obejrzałeś i tylko potwierdziło się moje przypuszczenie: nie oglądałeś Fight Club. Po obejrzeniu FC nie śmiał byś chyba nawet próbować analizować tak drobiazgowo ten film, dlaczego? Bo filmem Fight Club, David Fincher pokazał że nie chodzi tu o idealną logiczność ale o główną myśl jaką niesie ze sobą film.
Zapewniam Cię, że na filmwebie mam dodane może kilka procent filmów, które oglądałem, czy które lubię - wystarczy spojrzeć ile napisałem postów na forum w ogóle.. 5?:-) Ale to tak na marginesie. Co film, to inne detale:) 'Fight Club' jest znakomity, co do tego nie ma dwóch zdań. W przypadku 'BB' chodziło mi tylko o narrację - skoro jest pamiętnik, pocztówki i wspomnienia, to po co mieszać do tego nagle 'jeszcze kogoś':) Co do zagłębiania, no to.. może studia mnie wypaczyły - czasem lepiej zostawić coś takim, jakim jest.
'Forrest Gump' a 'BB'? Hm.. kurczę, nie wiem, czy podjąłbym się wartościowania tych filmów, oba uwielbiam:-) Pozdrawiam;]