Tak patrzę sobie na ten film z boku i zastanawiam się, skąd się wzięło dla niego aż 13 nominacji oskarowych. Kolega powiedział mi niedawno mądrze, że aby dostać Oskara trzeba się po prostu "przebrać" - vide Gwyneth Paltrow czy Felicity Huffman. W tym roku w kategorii "Najlepsza Przebieranka" spore szanse na nagrodę ma Brad Pitt, który przywdział w tym filmie strój młodzieńca o starczych rysach.
Naprawdę zachodzę w głowę, skąd te TRZYNAŚCIE nominacji. Członkowie Akademii chyba upadli na głowy. "Benjamin Button" nie jest co prawda filmem słabym, ale nie jest też dziełem wybitnym, któremu należy się tak spore wyróżnienie, którym już jest choćby samo nominowanie do Oskara. I to w aż 13 (słownie: trzynastu!) kategoriach. Gruba przesada.
Ja w kinie szukam przede wszystkim obrazów, które pokażą mi jakąś prawdę o życiu, skupią mnie do pomyślenia o paru sprawach. "Benjamin Button" takiej szansy mi nie dał. Wnioski wypływające z tego filmu są zaskakująco banalne - że każdy z nas jest inny, że wszyscy nosimy krzyż na swoich plecach, że żyjemy bardzo krótko i że trzeba to życie wykorzystać najlepiej, jak umiemy. Można te banalne prawdy o życiu sprzedać w sposób dużo bardziej przekonujący. "Benjaminowi Buttonowi" się to nie udało.
6/10 (Niezły film, mimo wszystko.)