Ludzie, jak czytam niektóre Wasze wypowiedzi, to włos się na głowie jeży. Rozbieracie film na czynniki pierwsze (albo jeszcze bardziej), analizujecie każdy szczegół, staracie się dociec, "co poeta miał na myśli mówiąc", interpretujecie każdy kadr filmu pod względem filozoficznym i wyrażacie opinie, jakbyście byli co najmniej doktorami filmoznawstwa. Gdzieś Wam jednak po drodze umyka to, po co w ogóle oglądamy filmy i po co chodzimy do kina. Nie twierdzę, że w ogóle nie należy analizować filmów, ale zgrywanie "znawcy" jest po prostu śmieszne. Podam tylko jeden przykład: porównujecie ten film z filmem Fight Club. To tak, jakby ktoś porównał Park Jurajski do Listy Schindlera. Naprawdę płakać się chce.
Mnie się film bardzo podobał, nie przeszkadzał mi koliber, nie przeszkadzało zakończenie. Aktorzy byli świetni, szkoda tylko, że Blanchett nie dostała nominacji do Oskara, bo to ona wg mnie była najlepsza. Kilka razy się wzruszyłem, kilka razy uśmiałem, czas mi upłynął miło i przyjemnie, nie patrzyłem na zegarek w czasie seansu. Ja po to właśnie chodzę do kina. Żal mi tych, którzy robią inaczej.