Ciekawe, w zeszłym roku do Oscara kandydowały dwa podobne, trzygodzinne filmy wojenne. Ale gdybym to ja byl jurorem, nie mialbym zadnych watpliwosci: RYAN. Zgodnie z moda, Hollywood produkuje filmy parami, i zgodnie z tradycja, ten pierwszy film jest lepszy. "Linia" w troche zbyt pretensjonalny sposob stara sie wplesc watki filozoficzno-egzystencjalne w brutalna wojenna historie.
Fundamentalne pytania zadawane spoza ekranu przez glownego bohatera troszeczke psuja ten bardzo dobry skadinad film. Mozna bylo to rozwiazac jakos inaczej. I moze... skrocic calosc o pol godziny?
Ale zeby nie wygladalo, ze szukam dziury w calym, nie moge nie wspomniec tez o atutach filmu. To przede wszystkim zdjecia. Takze te wplatane w akcje, przedstawiajace przyrode jako swiadka ludzkich zmagan; gdzie kazde zwierze stanowi jakas metafore postaw i czynow czlowieka (krokodyl, ptak ze zlamanym skrzydlem...).
Elementem "przyrody" nazwalbym tez mieszkancow wyspy - prymitywnych plemion kochajacych pokoj i zdajacych sie nie zwracac uwagi na wojenna zawieruche wokol nich. To postaci skrajnie kontrastowe wobec zolnierzy, nadajace filmowi odpowiedni srodek ciezkosci. Tu nie ma dobrych Amerykanow i zlych Japonczykow, miedzy wszystkimi walczacymi postawiono znak rownosci. Z jednakowym okrucienstwem zabijaja i jednakowe budza wspolczucie kiedy gina. "Dlaczego natura walczy sama ze soba...?"
W sumie film jest wielka poetycka opowiescia nie tyle o wojnie, ile o postawach poszczegolnych ludzi wobec najtrudniejszych sytuacji, o ich motywacjach, obawach, hiearchii wartosci, oczekiwaniach. Zupelnie inny niz "Szeregowiec Ryan" ; gorszy - ale i tak wart obejrzenia. 8 punktow.
[26 lutego 99, Chambery, Francja]