how about a drugs? are they still working? or you just tired of them?
w oczekiwaniu na kolejne projekty mojej osobistej świętej trójcy światowej kinematografii (chwała ojcu i synowi i duchowi świętemu, odgłosom bocznic kojącym harmider za koleją: bóg gaspar ojciec, syn winding boży i duch harmony święty) (wprawdzie nie ma informacji który klip jest czyj, acz z łatwością idzie to rozszyfrować po krzykliwej kolorystyce, kenetoangerowskiej stylistyce albo stroboskopie) zadowalam się namiastkami, teaserami, ćwiczeniami, postaponuklearnymi odpadami i dystopijnymi ulepkami plastycznej wyobraźni naprędce skleconymi ze ścinek i trocin oraz dobrych chęci..
niestety, bowiem powstało niewiele znaczące, manieryczne, bufoniaste i pełne egzaltacji dzieło (za miliony), które pierwszy lepszy z brzegu amatorski klip jakiegoś LSO czy HEWRY (powstały za złotówki) zjada na śniadanie i popija wyśmienitym sangrii (love's secret domain nie śpi).
poniesienie pochodni dzikiego mariażu obrazu i dźwięku znacznie poniżej standardów, które wyznaczały sławetne audiowizualne kolaboracje wacko jacko z filmowcami tak zwanego nowego hollywoodu w latach osiemdziesiątych (coppola, lucas, scorsese, landis).