Doskonale wykrojony kawałek z życia folk-singera który pragnie zrobić karierę w wielkim mieście.
Historia która mogłaby być adaptacją życia wielu znanych jak i tysięcy nieznanych artystów którym
się nie udało lub udało. Jeśli ktoś kuma o co chodzi w takiej muzie i o co chodzi takim ludziom jak
główny bohater nie będzie żałował seansu. Dla mnie perełka.
Z drugiej strony jest to film o braku złudzeń w życiu z których bohater jest odzierany raz za razem. Jest to też film o granicach kompromisu w sztuce i wartościach którym mamy być wierni, nawet jeśli mielibyśmy klepać biedę. To taki film do obserwowania i wyciągnięcia później wniosków, a nie wciągania się w nie wiadomo jaką akcję której brakuje tu wielu komentującym ten obraz. Czasy Boba Dylana były nieco inne niż współczesne..
zgadzam się. po obejrzeniu stwierdziłam, że to dobry, ale wcale nie jakiś wybitny film, który ma po prostu świetną muzę. ale od kilku dni siedzi mi w głowie i nie mogę przestać do niego wracać - jak i do muzyki oczywiście.
jest w nim coś niesamowitego - mimo ze sama filmowa narracja na pierwszy rzut oka nie porywa, a nawet wręcz momentami irytuje. mimo to subtelnie, w kilku dosłownie miejscach, gestach, scenach łapie człowieka tak mocno :)
co ciekawe, sam bohater przecież też irytuje (zwłaszcza gdy zostawia kota w aucie! nie mogę tego przeżyć :), a jednak w tej jego nieporadności i nieogarnięciu jest jakaś nostalgia, jakaś walka, nawet jeśli nieświadoma - i może to właśnie porusza jakieś ważne odczucia w oglądających?