To ciekawa, choć nie do końca spełniona satyra na środowisko Hollywood, co dziwi tym bardziej, że w głównych rolach grupka dobrych aktorów, a za kamerą reżyser znający to środowisko od podszewki, który dekadę wcześniej popełnił już dobrą, inteligentną satyrę polityczną („Fakty i akty”).
Co więc zawiodło tym razem? Chyba brak pazura, ostrej krytyki i skupienie się nie na tym co trzeba. Zaczyna się bowiem świetnie – od sceny z psem, która staje się pretekstem do ukazania konfliktu reżysera ze swą wizją filmu, a zacięciem producentów, którzy chcą wszystko wygładzić posiłkując się bezmyślną grupką przypadkowych widzów (w dzisiejszych czasach wyjątkowo na topie).
Niestety bardzo szybko w fabułę wkradają się inne watki – a to Bruce Willis nie chce zgolić brody, a to nasz główny bohater chadza z zoną na terapię do psychologa, a to drażni go romans jego byłej połówki – i każdy z nich jest bardziej nieciekawy i mdły od drugiego.
To co początkowo zaczyna się jak inteligentna satyra na przemysł filmowców kończy się miałkim obrazem o kilku dniach z życia producenta, które gubi wyczucie rytmu. Potencjał spory, ale wykorzystany w stopniu niewielkim. Szkoda…
Moja ocena - 4/10