Witamy w 21 wieku. Tu artystą jest być modnie. Najważniejsze jest szokować i być niezrozumiałym. Jak się wybrało swoją drogę do sławy poprzez fotografowanie świata, to należy robić to poprzez skarpetę dziadka (koniecznie dziadka, gdyż skarpeta musi pamiętać jeszcze czasy przedwojenne) radzieckim aparatem bez lampy błyskowej. Zapomnieć też należy o ustawianiu ostrości i czyszczeniu obiektywu. Czasem warto też zapomnieć o przewinięciu kliszy. Wtedy nawet zdjęcie cioci Jadzi z imienin wujka Genka, obarczone podpisem w helvetice jest dziełem sztuki. Jeżeli się wybrało zgniłą ścieżkę muzycznego idola mas, to użycie zabawkowych syntezatorów oraz mikrofonów produkcji już wspomnianego wschodniego imperium jest w dzisiejszych czasach przykrym przymusem. Podobnie jak umieszczenie swoich muzycznych pejzaży na jutubie. Co gdy chcemy być jeszcze bardziej alternatywni, niż alternatywna alternatywa? Wtedy stajemy się reżyserem. W drodze na same szczyty kinematografii nie możemy jednak być zwyczajni. Należy widza, lubiącego wszak niebanalne historie i wybrzydzającego w nich, zszokować czymś niezwykłym. Może to być artystyczna wizja wypasającego kozy Pakistańczyka, który pomimo, że pisać nie umie, to jednak w godzinnym monologu powie nam całą prawdę o świecie, może być historia eskimoski, której uciekła ulubiona foka i która to tej foki szuka poprzez śniegi wytykając błędy konsumpcjonizmu (film musi się kończyć śmiercią głównej bohaterki i 20 minutowym zbliżeniem na zaślinione, zamarzające usta).
Lecz co wynika z tego zaangażowanego artyzmu? Nic. Nic moi drodzy nie wynika. Za chwilę ktoś napisze, żem jest buc, prostak, nie mam gustu i nie znam się na filmie. Ja nie oceniam, moi drodzy. Ja jestem zniesmaczony, zażenowany i ten stan można porównać jedynie z moją wizytą w zachęcie, gdzie na środku sali stał kwiatek w zardzewiałej beczce. Co oznaczał, co charakteryzował, co autor miał na myśli? Dookoła stali pojedynczo i parami okularnicy w szalikach i dyskutowali nad pięknem dzieła i brutalnością świata. Wiecie co? Ja widziałem kwiatka w beczce. U wujka na wsi za garażem też taki był, ale wujka artystą, z tego co wiem nikt nie nazwał.
Teraz trochę o filmie. Do pewnego momentu myślałem, że mam do czynienia z "demoniczną Amelią" (ach, wszak to nie ten poziom artyzmu). Babka zabija cierpiących, przynosząc im ulgę. Niezły temat! Świetny wręcz! Ale reżyserka po połowie filmu stwierdziła, że to jednak nie będzie o tym i zaserwowała nam romans głównej bohaterki z kolesiem z naprzeciwka. (Zwróćcie uwagę na grę aktorską podczas ich pierwszej rozmowy na papierosie.) Tu następuje artyzm! Tu jest niezwykle "mocna", "wypełniająca lukę" i "oryginalna" scena gdy koleś onanizuje się, a następnie tłucze naszą miłą bohaterkę do nieprzytomności.
Zapytam jak prosty magister inżynier: "o co chodzi?". Nie, moi drodzy, tu nie jest jej pogoń za szczęściem, bo wcześniej takich skłonności nie miała. Nie jest też sadomasochizm, bo wcześniej nie tłukła się po głowie młotkiem. Jest więc co? Nieprzytomna miłość bo sadystoonanisty? Co artystka chciała pokazać? Moim zdaniem to, że zbliżamy się do "Idiokratycznej" "Dupy" wielkimi krokami.
Ja rozumiem Wasze oburzenie. Ja wiem, że przecież nie musi się podobać i przecież mogłem iść na Sztos 2, ale lubię ambitne kino. Uwielbiam mocne historie, ale niech one będą jakoś opowiedziane. Film można streścić w jednym zdaniu, a wypełnia go wątpliwy klimat, który wieje nudą po pustych szpitalnych korytarzach.
Podsumowując: zastanówcie się, czy artystyczne wizje reżyserów, fotografów i muzyków są naprawdę wartościowe, czy są tylko chorym snem, nudną bajką bez morału i bez logiki.
"Ja rozumiem Wasze oburzenie. Ja wiem, że przecież nie musi się podobać i przecież mogłem iść na Sztos 2"
Ktoś Ci tak na priv napisał ? :) Bo nie widzę żadnego ustosunkowania się do Twojego elaboratu...
Twoja wypowiedź świadczy o tym, że film do Ciebie nie trafił, ale to nic złego w obecnych czasach, a jednocześnie żaden wyznacznik n/t tego filmu (btw cieszę się, że wyrażasz brak chęci oceniania, a jedynie starasz się ująć w słowa swoje odczucia).
Mi udało się załapać na pokaz z udziałem reżyserki, z którą po seansie publiczność miała okazję porozmawiać. Reakcje były bardzo różne: od totalnego oburzenia czy niezrozumienia, po dogłębne wniknięcie w problematykę, co ujawniało się podczas rozmów z niektórymi widzami. Ja osobiście film uważam za świetny (jak na młodą bądź co bądź reżyserkę - to jej drugi film). Po seansie bardzo dużo myślałem, nie mogłem spać przez pół nocy, próbując pisać recenzję (której, jak to zwykle bywa w moim przypadku, chyba już nie ukończę) i jakoś sobie wszystko poukładać w głowie, zracjonalizować. Uderzające dla mnie, co zarazem uważam za reżyserskie mistrzostwo, jest to, że seans zdominowany był przez wrażenia - czułem się niejako owładnięty przez obraz, przez wizję reżyserki. Film był dla mnie tak gęsty, że nie starczyło mi mocy, aby filtrować i racjonalizować ten strumień doznań na bieżąco. Dopiero potem przyszła refleksja, która pozwoliła mi zwyczajnie zrozumieć i docenić bardziej ten film.
no chciałbym, ale jakoś nie mogę wszystkiego poukładać i zamknąć w słowa. Może się nie da? Męczy mnie to już od jakiegoś czasu.
P.S. Kol. podrzuciła fajny wywiad z U. Antoniak, http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,11003835,Czula_jest_smierc.h tml
Już na początku jest mowa o słowach - ich niedoskonałości w oddawaniu natury rzeczy i zjawisk. Chyba dlatego tak ciężko opisać i wtłoczyć Code Blue w porządek dyskursu... ale to w sumie dobrze świadczy o dziele :)
Tak, czytałam wywiad, podesłała mi przyjaciółka! Wysłuchałam też wywiadu w Radiu Pin. Zazdroszczę Ci spotkania z Panią U. Antoniak :)
W przypadku "CB" nie jest łatwo, to prawda. Ale też nie można dać się zwariować. P. Antoniak zwraca uwagę na to, że często używamy słów, by zakłamać rzeczywistość, że jest łatwiej skłamać słowem niż ciałem. Dopowiada też cały aspekt emigracji i związanego z nią bałaganu językowego. Natomiast myślę, że jest daleka od zanegowania instytucji słowa. Ona sama wyraża siebie, tworząc kino, ale nie dyskwalifikuje literatury. To są jej osobiste wybory.
Ale masz rację, niedoskonałość słów jest w "CD" b. wyostrzona. Gdzieś nawet przeczytałam, jak ktoś, zjeżdżając film, napisał, że gra aktorów osiąga dno podczas dialogów na imprezie. Wydało mi się to absurdalnym nieporozumieniem, bo właśnie ta sztuczność i rodzaj kiepskiej gry jest właściwy osobom, które się poznają, mając już początek znajomości za sobą(i to tak niezręczny). Tak więc, owszem, dobrzy aktorzy zagrali złych aktorów, ukazując, jak na przykład używa się słów, by odwlec prawdę.
Ja osobiście myślę, że słowa są bardzo ważne i z natury szlachetne przynajmniej w swej platońskiej naturze ^^ Myślę, że swobodnie oddałyby 'wszystko'. Wątpię natomiast, by faktycznie istniała taka potrzeba ^^
Hm, czy zaleta..? Mnie to męczy, choć wiem, że w istocie to "sam się z tym męczę". Dla mnie seans się nie skończył wraz z filmem, dlatego zabrałem się za opis, żeby to wszystko jakoś sobie dosłownie zracjonalizować. Reżyserka powinna mieć litość dla takich jak ja ;)
A tak poważnie, to chyba nie ma sensu "kaleczyć słowami" tego obrazu.
Może kiedyś, kiedy zobaczę, że obok dzieła jakiegoś bardzo zdolnego pana albo jakiejś bardzo zdolnej pani brak zainteresowania i recenzji, spełnię swój obowiązek i napiszę kilka zdań !
Bo to nie do końca kwestia nas samych! To kwestia obowiązku!
No bez przesady z tym obowiązkiem ;) Ja czerpię najzwyklejszą przyjemność z pisania, choćby "do szuflady" - pozwala mi to lepiej "ogarniać", choć też czasem zubaża, zapośrednicza, "tłumaczy" doznania. Czasem nie chcę, aby przeminęły, więc notuję naprędce - czasem chcę zapomnieć i nie potrafię, więc "przekreślam" je zapisywanymi słowami... Jakkolwiek naiwnie to brzmi i jest beznadziejne w obydwu przypadkach, czasem pomaga :)
Sorry za offtop, Pozdrawiam :)
Pozwolę sobie odnieść się do tego co napisałeś i do recenzji z filmwebu. Film ten jest dla mnie pięknie zrealizowanym obrazem (tu nie zgadzam się, że wieje nudą), o mocno wątpliwej treści.
W mojej ocenie Code Blue to kopia Pianistki Hanekego, zubożona o wątek nadopiekuńczej matki. Co więcej w tym filmie brak jest w ogóle tła, dlaczego Marian tak się zachowuje.
Nie przekonuje mnie trop interpretacji tego filmu, który prezentują Panie powyżej, jak również to, iż Marian jest uosobieniem Śmierci (z tego co wiem, trudno jest pobić Śmierć, potem ją zgwałcić i doprowadzić do stanu, w którym chce sobie pociąć żyły). Dla mnie jest to obraz o niemłodej już kobiecie, która ma problemy ze sobą, z kontaktem z otaczającym ją światem i swoją seksualnością. Ale przecież o tym samym traktowała Pianistka! To oczywiście nie musi stanowić zarzutu samego w sobie (gdyby tak było, to nikt nie powinien kręcić filmów wojennych. Nigdy.;)), ale środki użyte przez reżyserkę są podobne jak w filmie Hanekego. Jak Marian podniecała się rozlaną spermą na swoim udzie, to miałem przed oczami Erikę, wąchającą chusteczki w kinach dla dorosłych. Scena seksu (hmm, nazwijmy to umownie seksem) przypominała tą pomiędzy Eriką i Walterem. O plakacie (choć to pewnie zabieg producenta) nie wspomnę. Wszystko byłoby nawet do zniesienia, gdyby kim innym (tło!) była główna bohaterka.
Mimo dość krytycznej opinii wystawiłbym Code Blue niezłą ocenę, gdyby:
1) film powstał przed Pianistką,
2) Marian nie była, jak to ujęto w recenzji, przypadkiem patologicznym, a niemłodą kobietą, która nie potrafiąc nawiązać bliższych relacji z ludźmi, za nimi tęskni (szczególnie za bliskością mężczyzny).
Gdyby tak było, mógłbym nawet zrozumieć ostatnią, ohydną, scenę.
Filmu też nie będę oceniał, bo musiałbym dać 3 lub 4 gwiazdki (subiektywnie), a na to ten film (tym razem obiektywnie) nie zasługuje.
Więc polecam pójść do kina lub zobaczyć na dvd i wyrobić sobie samemu zdanie.
Pianistka powstala w oparciu o fabule Jelonek, Code Blue - doswiadczen zwiazanych z umierajacym partnerem rezyserki, ktory zreszta sam w czesci scenariusz ow napisal. juz samo to rozroznienie nie powinno tak latwo pozwalac na twierdzenie, ze film Antoniak to kopia obrazu Hanekego. podobienstw w formie oczywiscie mozna sie doszukiwac, ja ich jednak nie widze. inspiracje, owszem.
wychodze z kina i nie potrafie filmu jednomyslnie ocenic. po obejrzeniu zostaje on w pamieci dobrych pare dni tworzac coraz wieksza ilosc biegunow interpretacji. obrazowi towarzysza poruszajace, perfekcyjne zdjecia, ktore czynia slowa, tworza dialogi odlegle probie oceny. po drugim obejrzeniu film odkrywa sie po czesci na nowo, zauwaza symbolike, rzeczy, ktore dopelniaja ukladajacace sie tresci kolejnego dna. bez oczywistych pytan, bez zaspokajajacych odpowiedzi, trudny, wymagajacy, irytujacy, gorzki, szczery i bolesnie prawdziwy. zdecydowanie jeden z lepszych filmow jakie mialem okazje obejrzec ostatnimi czasy.
Z Twoimi odczuciami nie chcę dyskutować, bo to sprawa bardzo subiektywna, ale mam dwa pytania odnośnie tego co napisałeś.
W jaki sposób, wg Ciebie, w filmie przeniesiono doświadczenia Antoniak o umieraniu? Wiem, że polski system opieki zdrowotnej znacznie różni się od tego zachodniego, ale szalona pielęgniarka zabijająca pacjentów, nie jest chyba dodatkiem do pakietu podstawowego?
Wg Ciebie film jest prawdziwy i szczery. W którym momencie? Moim zdaniem Marian i Konrad są zaprzeczeniem słowa prawdziwość. Jedynie dobrze wypada scena ich wspólnego spotkania i rozmowy na balkonie – to jest szczere i prawdziwe. Równie prawdziwe (choć tu, odnosząc się jedynie do polskich realiów, oczywiście mogę się mylić) jest to, że pielęgniarka mieszka w dużym, nowym mieszkaniu w ekskluzywnym bloku. Szczegół, ale dopełnia całości.
Pozdrawiam
Obejrzałem ten film kilka godzin temu, emocje zdążyły opaść, intelekt zdyscyplinowałem, pora zabrać głos! Pomijam oczywistość, jaką jest nawiązanie do filmu "Pianistka", w ogóle odniesień do kina europejskiego jest w tym obrazie kilka, ważnym choćby próba "zmycia" z siebie własnych przewin (Marian czyni to symbolicznie pod prysznicem, bohaterka "Niebieskiego", pływając w basenie). Ale nie o tym chciałem napisać. Najważniejszą dla mnie sceną w tym filmie jest rozmowa Marian z sąsiadką o niewierze w Boga. Osadzeniu całej swej egzystencji na mieliźnie czasów, które z nihilizmu, cynizmu, wolności absolutnej (jakoby taka istniała) i istnieniu poza dobrem i złem uczyniły aksjomaty szczęśliwości. Bohaterowie wpadłszy w tę pułapkę, żyją w sterylnym piekle. Marian (ważne słowo) morduje pacjentów, uważając, że w ten sposób skraca ich ziemskie męki, ale przecież nie wszyscy chcą korzystać z usług "anioła zagłady". Takie miłosierdzie na wyrost. Zresztą w Holandii, o ile mnie pamięć nie zawodzi, eutanazja jest usankcjonowana prawnie. Sąsiadka w poczuciu bezsensu istnienia odbiera sobie życie, nie myśląc o sympatycznej Marian. Konrad w swej alienacji i upodobaniu do pornografii przenosi do relacji damsko-męskich agresywne zachowania zaobserwowane podczas seansów pornograficznych. Nie należy też zapominać, że zarówno on, jak i ona, z okien obserwowali gwałt, nie reagując. W rezultacie Marian w trakcie masturbacji wyleje na swe uda zawartość prezerwatywy, której użył gwałciciel, a Konrad, masturbując się i tłukąc po twarzy pielęgniarkę, dozna seksualnego wyzwolenia. Wyzwolenia na miarę naszych chorych czasów.
Film Antoniak czytam jako przerażenie reżyserki współczesnym światem, w którym relatywizm moralny doprowadził do przekonania, że życie to absurdalny spektakl.
Ktoś zrozumiał ten film! Choć estetycznie jest odpychający (oglądanie takich filmów z innymi obcymi ludźmi w kinie to jak zbiorowy onanizm), to jednak jest o czymś ważnym i zgadzam się z Twoją wypowiedzią. Jednak wyczuwam, że chcesz powiedzieć, że to całe zło, to z powodu odejścia od zasad Kościoła (chyba że się mylę).
Pielęgniarka rzeczywiście zabija (i życie jej za to odpłaciło), ale eutanazja to nie zabójstwo (już prędzej aborcja, choć i to dyskusyjne).
A ten prysznic, to wg mnie, powiedzmy - „oczyszczający deszcz wieczności”, a nie woda z kranu. Znaczy, zostało jej to przez Najwyższego wybaczone.
Uważam, że reżyserka pokazała świat bez Boga, w którym ludzie sankcjonują myśl, że na ziemskim istnieniu ich życie się kończy. Zarejestrowała rzeczywistość ludzi, którzy żyją poza dobrem i złem. Ich sterylna egzystencja zbudowana na światopoglądzie epoki, u gruntu której legł bezmyślny konsumpcjonizm, jest tragiczna. Wypełnia ich pustka, bo nie umieją odnieść swojego istnienia do wieczności. Cywilizacja śmierci, o której mówi reżyserka, pokazuje człowieka dążącego do samozagłady. To świat bez aksjomatów, które stanowią o sile ludzkiej kondycji. Ludzie, uwierzywszy, że materia ma wyższość nad duchem, błąkają się jak cienie po swym sterylnym raju, nie rozumiejąc, czemu są nieszczęśliwi. Scena rozmowy Marian z sąsiadką jest egzemplifikacją takiego światopoglądu. Kobieta w sędziwym wieku przekonuje, jak szalenie jest szczęśliwa, bo żyje ideami współczesności, tylko dlaczego popełnia samobójstwo? Film Antoniak ogląda się bardzo trudno, jest odpychający, ale ważny, bo stanowi głos w dyskusji nad kondycją człowieka XXI wieku.
Aha, zarówno aborcję, jak i eutanazję, uważam za zabójstwo. Nikt z ludzi nie prawa decydować o czyimś istnieniu. Wyobraź sobie, że Twoja matka zdecydowałaby się na aborcję... Nie ma Cię, nie doświadczasz świata, całej jaskrawości istnienia. Jak to nazwać?
Może ten film mnie po prostu przerósł, ale moim zdaniem to co piszesz to trochę dopisywanie znaczeń na siłę. Fajnie, ja się z tym wszystkim zgadzam, tyle że to jest po prostu nieczytelne. To oczywiście bardzo osobista kwestia, ale z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że czytam sobie różne interpretacje i myślę "no ok, może i o to chodziło", ale oglądając w ogóle bym na to nie wpadł, wydałoby mi się to zbyt absurdalne i tanie (główna bohaterka jest w zamierzeniu reżyserki uosobieniem śmierci - seriously?). Zupełnie nie miałem wrażenia że muszę się wysilić by zrozumieć ten film, powiem więcej - na podstawie tych strzępków zdarzeń i rozmów z których jest zbudowany, dałoby się uzasadnić praktycznie dowolną jego interpretację.
Budowanie fabuły poprzez ciąg scen na przemian banalnych i absurdalnych, a do tego nieprawdopodobnych i przesiąkniętych hermetyczną symboliką jest ryzykowne, bo o takich filmach lepiej się rozmawia czy pisze, niż je ogląda. Gdyby nie wywiad z reżyserką, nie wpadłbym na to, jak zinterpretować "Code Blue", a takich sytuacji nie lubię, bo film moim zdaniem powinien być dziełem wewnętrznie spójnym, w jakimś sensie skończonym. Owszem, osadzonym w kulturze, ale niewymagającym tego, by reżyser w wywiadach tłumaczył o co chodzi. Z drugiej strony - to nie książka, nie wchodzi się w świat dzieła na tyle długo, by pozwolić sobie na różne tropy interpretacyjne czy przemyślenia. Twórca ma te 1,5 albo 2 godziny, by zainteresować widza i przekonać go do swojej wizji - w moim wypadku pani Antoniak się to nie udało, a nie należę do osób niecierpliwych czy zamkniętych na nowe środki wyrazu.
Nie można tego filmu interpretować w dowolny sposób, ponieważ "na podstawie tych strzępków zdarzeń i rozmów, z których jest zbudowany", wyłania się taka, a nie inna wizja świata. Nie ma tu dopisywania znaczeń na siłę, to prosty film, po prostu nie ofiarowuje widzowi pięknych przeżyć estetycznych. Tyle. Aha, przypomnij sobie treść rozmów Marian z sąsiadką. Wszystko wyda się banalnie proste. Pozdrawiam!
Pisząc dzisiaj posta o "Miłości" Hanekego, pomyslałem, że zajrzę tutaj. Wszak "Miłość" to kolejny film o tym samym (wiem, że to dla niektórych kontrowersyjna teza, ale pomyślcie. Zwłaszcza jeżeli o "tym samym" jest "Trzy".)
Odpowiadając na pytanie jak może doświadczenie umierania partnera być inspiracją dla takiego filmu, proponowałbym potraktować głebiej całą sytuację niż poszukiwanie anegdoty o szalonej pielęgniarce. Takie sytuacje wywalają drzwi i burzą mury w ludzkiej psyche, czy sie chce czy nie. Twórca często czuje przymus przetworzenia tych doswiadczeń w materii artystycznej. Ale czemu Antoniak nie zrobiła laurki, tylko taką mroczną, zimną, nie-do-końca-zrozumiałą masakrę? Bo ja wiem? Są tacy co robią laurki. Nawet sporo ich jest.
jak dla mnie Soren_J doskonale podsumował ten, w moim również mniemaniu, pseudofilozoficzny bełkot. szukam w filmach (bardzo) mocnych wrażeń, ale nikt mnie nie przekona, że pokazywanie gwałtu, a potem obrzydliwego studium spermy z tego gwałtu spływającej po udzie głównej bohaterki oraz rżnięcie na potęgę głównej bohaterki - zakochanej zresztą w swoim kacie - ma za zadanie pokazać mi pustkę naszych czasów. ten film to kumulacja jakichś "pojechanych" dewiacji i czym dłużej o nim myślę, tym mam o nim gorsze zdanie. trafne było porównanie go do "pianistki", lecz uważam, że bardziej na zasadzie pokazania tego, czym "code blue" mógłby być, ale NIE JEST. ten film to emocjonalna pustka, bezdenna, jakby naprawdę życie było tylko zimnym szpitalem i niczym więcej. wywiad z reżyserką czytałam i pomyślałam, że pani ta musi mieć niezłe mniemanie o sobie i swojej tfuuurczości, pisząc coś w stylu, że polska kinematografia leży, z czym się zupełnie nie zgadzam i myślę, że nie tylko ja.
"ten film to emocjonalna pustka, bezdenna, jakby naprawdę życie było tylko zimnym szpitalem i niczym więcej" - wg mnie bardzo celne spostrzeżenie! Miałem podobne wrażenia i wydaje mi się, że taka właśnie jest autorska wizja - oczywiście sprawą diametralnie inną jest, czy nam się ten posthumanistyczny świat przedstawiony podoba, czy nie. Jednak przekaz jest silny (chwilami szokująco), wyraźny i pobudzający do refleksji (o czym wg mnie świadczy również Twoja wypowiedź) - i tu właśnie dostrzegam jego niebanalną wartość.
Potwierdzam - film faktycznie jest nudny i bezsensowny. Co prawda mamy tutaj dobre zdjęcia, które w połączeniu z dość sugestywną muzyką nadają obrazowi dość "tajemniczą aurę", ale problem w tym, że ta forma zupełnie nie współgra z treścią. Twórcy zdecydowanie za bardzo skupili się na fizyczności bohaterki, przez co produkcja ta trochę odpycha, jest monotonna i w zasadzie pozbawiona sensu. Po zakończeniu projekcji ciężko stwierdzić, co właściwie chcieli twórcy przekazać, bo psychikę głównej bohaterki potraktowali bardzo powierzchownie i płytko, przez co można mieć podejrzenia, że jedynym celem było przedstawienie zboczeń, odchyłów i dewiacji wspomnianej wcześniej bohaterki - tylko po co? Jedyne wytłumaczenie to te, które po części zaprezentował użytkownik Soren_J tzn. , aby w dzisiejszych czasach być artystą nie trzeba nic umieć, nic sobą reprezentować, nie trzeba mieć żadnego talentu, ani umiejętności - teraz chodzi tylko, aby byle czym zszokować, pokazać byle co, a z pewnością znajdzie się grupa snobów, która nada "temu czemuś" jakiś sens i ukryte znaczenie. Chyba najlepiej dzisiejszą sztukę "opisali" twórcy reklamy Skody (reklama chyba z 2010 lub 2011 r.), gdzie grupka pseudo - artystycznych snobów zachwyca się, nad ich zdaniem ekspozycją artystyczną, a okazuje się, że to zwykły wieszak na ubrania...Tak to niestety wygląda w dzisiejszych czasach - nawet używany sedes można postawić w muzeum, a i tak znajdzie się ktoś, kto się tym zachwyci...
Nie polecam - 4/10 (4 za zdjęcia, tak byłoby 3)
Powiem tak (że tak powiem z dupy), że filmu jeszcze nie widziałem ale pierwsza część Twojego posta jest tak dobrze ubrana w słowa, że aż muszę powiedzieć dziękuję! Bardzo dobry temat.. na tyle dobry że ciężko mi się z nim mierzyć, choć dla mnie wątpliwości w artyzm jakikolwiek, zaczęły się przy okazji obrazu CZARNY KWADRAT NA BIAŁYM TLE Kazimierza Malewicza (toż to jakiś dramat żeby to gówno było dziełem, nie bójmy się tego powiedzieć). Sztuka jest na tyle subiektywną wizją, że nie wiem czy ktokolwiek poza twórcą powinien ją w ogóle w dziele widzieć, czy jej tam szukać. Bardzo mnie wkurza przypisywanie bezsensownej przemocy (etc, etc) znamion sztuki.. cieszę się że dla mnie to wciąż bezsensowna przemoc. Film obejrzę, wszak ze wszystkiego można coś wynieść (choćby to za jakie filmy już się nie brać).
Ja się trochę zgadzam, a trochę nie zgadzam z Tobą w kwestii współczesnej sztuki. Faktem jest, że w muzeach i galeriach wszelkiej maści i w różnych krajach widziałam już sporo badziewia. Raz mnie nawet w Madrycie opieprzono, że stoję na cennym eksponacie... a to była mała szachownica z mosiądzu i stali, ułożona na podłodze, bez oznakowań, bramek, nic! I faktem jest, że jeśli dziś już ktoś "zapracuje" na swoje nazwisko, może wystawić absolutnie wszystko - łącznie z taboretem, na który rzucił brudną ścierę. Ale gdyby rolnik przyniósł taki sam taboret do galerii, to by go przepędzono i wyśmiano, lub w odwrotnej kolejności.
Jest jednak pewne ALE! Sztukę zawsze ale to zawsze powinno się rozpatrywać przez pryzmat biografii czy światopoglądu autora. Pamiętasz, że na języku polskim omawianie każdej lektury czy wieszcza zaczynało się od jego biografii? Dlatego nie można wrzucać, moim zdaniem, współczesnej sztuki, nawet kontrowersyjnej czy budzącej odrazę, do jednego worka z napisem "badziewie". Ja, gdy idę do galerii albo muzeum, najpierw czytam co nieco o artyście, a później konfrontuję to z rzeczywistością - co przysłowiowy poeta miał na myśli, i czy w ogóle coś miał. Generalizacja to największa pułapka w odbieraniu świata, w tym sztuki. pozdrówki
Przyznam że coraz częściej ludzie kręcą chore jak dla mnie filmy.Trochą zaskoczyła mnie końcówka gdzie gość wyjął penisa i zaczął się onanizować.Przypomniał mi się film Antychryst......
Ogólnie film bez rewelacji i szczerze to chyba nic już mnie nie zdziwi po obejrzeniu filmów Snuff 102,Guinea Pig 2, i Serpski film.
Połączenie gatunku porno i horror jest chyba najbardziej szokujące i pokręcone.
Nie uważam też tego za artyzm - nie widzę w tym żadnego piękna tak jak również w tym filmie - np.pokazywanie starych ludzi.........
zgłaszam się magister inżynier, papier potwierdzi - Wiem o co chodzi i nie mam z tym problemów! Stadium samotności obserwowane od 1-szych minut. Nuthin too complicated or over-artistiq
" wcześniej takich skłonności nie miała" ??? Nie wiem jaki film oglądałeś. Słabo Panie!
Zdjęcia - cudne, zdolny Wolf (i nie chodzi tu o uwielbienie scen przemocy, ale uwielbienie dobrze wykonanej roboty filmowej). Zgaduję, że większość tu nie potrafi oddzielić filmu od codzienności
Nie będę oceniać, czy to źle, czy dobrze, ale nie macie wrażenia, że ostatnio powstało mnóstwo podobnych do siebie filmów? Wymienię obok 'Code Blue' choćby 'Ruchy Browna', 'Pianistkę', 'Rok przestępny' i 'Trzy', choć to trochę odbiega od pozostałych. Oczywiście treść i wymowa każdego z tych filmów jest inna, ale właściwie w każdym mamy studium samotności i/lub dość nietypową seksualność. Nie muszę chyba dodawać, że każdy z tych obrazów aspiruje do miana ambitnego. Może gdybym tego wszystkiego nie oglądała, oceniłabym 'Code Blue' pozytywniej, a tak moją jedyną myślą po seansie było: 'o matko, znowu to samo'. Bardzo się cieszę, że twórcy podejmują trudne tematy, ale czy zawsze trzeba perwersji, żeby je zaprezentować? Naprawdę chciałabym zobaczyć jak reżyserka pokazuje 'świat bez Boga' /tak ktoś zinterpretował film, choć uważam, że jest bardziej złożony/, niekoniecznie za pomocą onanizującego się sadysty. Byłaby to, o dziwo, zaskakująca odmiana.
Od razu zaznaczę, że nie mam nic przeciwko perwersji i nie chciałabym ograniczać/cenzurować sztuki. Wspomnieliście wyżej o 'Serbskim filmie' i skoro z założenia miało to być porno połączone z gore, nie mam nic przeciwko, wyszło to, co miało wyjść. Ja po prostu jestem znudzona podobieństwem wymienionych /i być może kilku niewymienionych/ przeze mnie dzieł.
Jesteś zbyt pobłażliwa dla dzieła "Serbski film". Nie bój się napisać, że to skończone dno najwyżej cię obrzucą błotem - i co z tego? A przynajmniej mamy jasne stanowisko.
Znam kilka o wiele bardziej szokujących filmów, w których jednakże jest to użyte z pełną premedytacją (wystarczy wspomnieć o "Crashu" Cronenberga).
Wydaje mi się, że podobnie ma się rzecz z Code Blue. W dużym uproszczeniu - to film o socjopatce, która nie czuje prawie nic, jest wyzuta z emocji i próbuje różnymi sposobami je z siebie wykrzesać, wmawiając sobie jednocześnie, że jest miłosierna w swoich działaniach i ma misję. Racjonalizacja złych uczynków, postępująca znieczulica i degeneracja potrzeb psychologicznych człowieka - coś, co dotyka każdego z nas coraz bardziej.