Byłem zakochany w zwiastunie, puszczałem go z kilkanaście, może nawet parędziesiąt razy i za każdym razem dawał mi kupę radochy. Kiedy w końcu obejrzałem Commando Ninja, dotarło do mnie że film dużo lepiej sobie radził jako zwiastun. Wszystkie najlepsze żarty i pomysły zostały wykorzystane właśnie w zwiastunie. Nie licząc może krótkiej sceny parodiującej Mad Maxa, wszystkie pochodziły z pierwszej połowy filmu - która jest naprawdę śmieszna, pełna odwołań do klasyków, szalona i pokręcona. Akcja się rozkręca, pojawiają się dinozaury, ninja, John robi w Kolumbii rozwałkę niczym Arnold Schwarzenegger w Commando, a kiedy ta dobiega końca... film jeszcze trwa i później tempo baaardzo siada. Walka dwóch Commandów Ninja to jedna z najnudniejszych walk jakie widziałem, trwa ok 15 minut i polega wyłącznie na nieudolnej wymianie ciosów i skakaniu. Retrospekcja treningu bohatera na Commando Ninja również ciągnie się w nieskończoność. Potem trafiamy do świata Mad Maxa, John łazi sobie, zabija paru "punks"... i to wszystko. Film ma fatalnie rozłożone tempo. Zaczynamy rozpierduchą, od Predatora, Terminatora i Parku Jurajskiego, później mamy rozwałkę parodiującą Commando, a potem dostajemy jakieś nudne, nieśmieszne i rozwleczone sceny klepania i treningu. Praktycznie żaden żart w dalszej części nie jest śmieszny, a nawiązania do Plutonu i Czasu Apokalipsy są wyrwane z kontekstu, bez sensu i żenujące. Historia również jest głupia - nie zabawnie absurdalna, po prostu głupia, bez sensu i nudna. Rzeczy się dzieją, zwroty akcji nie są ani ciekawe ani zabawne (np: tożsamość drugiego Commando Ninjy), Kowalski bez uzasadnienia przenosi się z Jenny w czasie, Kinsky bez powodu ich zostawia odlatuje na helikopterze (po czym ginie). Wygląda to wszystko jak jedna wielka improwizacją, usilne rozciąganie filmu na godzinę, podczas gdy Commando Ninja powinien trwać raptem 30 minut, jak Kung Fury które nie miało żadnych chwili przestoju i cały czas miał jakieś pomysły na porcję żartów i nawiązań.