Postaci z papieru, główna bohaterka idąca jak po sznurku ścieżką wydeptaną przez dziesiątki innych bohaterek tego typu, jasny podział na Złych i Dobrych.
Źli są oczywiście lobbyści i skorumpowani naukowcy, dobrzy- czarny farmer ("I'm too old for this shit") i smutny naukowiec z Indii, chcący pomścić wioskę dziadka.
Zabrakło polotu, a właściwie jakby nikt się nawet na ten polot nie silił. Drugoplanowe postaci pojawiają się, troszkę pomagają, i wygodnie znikają.
Patetyczność końcowego monologu lekko żenuje.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że temat GMO jest nośny, kontrowersyjny (choć zapewne dla osób z wykształceniem biologicznym/chemicznym/biotechnologicznym/innym -icznym jest dość prosty) i łatwo co do niego być na "chłopski rozum" na NIE I JUŻ BO TO NIE TAK MA BYĆ, ale tworzenie filmu tak jednostronnego jest zwykłą, tanią manipulacją.
Nic nie zostaje wyjaśnione, ale za to odwieczny argument "a co z dziećmi, co z naszymi amerykańskimi dziećmi!" i myszy z guzami ścielą się gęsto.
Chyba nie zrozumiałaś filmu, lub też zrozumiałaś tylko jeden wydźwięk. W filmie chodziło o brak oznaczeń na produktach, o brak długo terminowych badań, o brak federalnych przepisów. Przypomnij sobie co mówił prezes o GMO. GMO jest od zawsze, dzięki niemu mamy smaczne pomidory, lub świeże banany.