Broni się głównie dzięki wspaniałej, klimatycznej muzyce. Losy Iana zostały pokazane poprawnie, realistycznie, myślę, ze nie odbiega od tego jak było w rzeczywistości. Film jest spokojny, szary, smutny - tak jak szare i smutne było życie Iana Curtisa:(. Rzecz tylko dla fanów Joy Division. Osób postronnych raczej nie wciągnie.
buhaha twoja teoria w stosunku do mnie sie nie sprawdzila. ja usłyszłem o joy division dzieki temu filmowi. czyli byłem osoba postronna. a ze film i joy division mnie wciagneły to mało powiedziane. film nie jest poprawny-jest genialny i wzruszjacy. zycie curtisa wcale nie bylo szare i proste.
nigdzie nie napisałem, że jego życie było proste. ale chyba nie zaprzeczysz, ze nie miał on zbyt wesołego życia? smutne dzieciństwo w szarym betonowym mieście, niezrozumienie w otoczeniu, nieszczęśliwe małżeństwo, narastająca epilepsja, rozdarcie pomiędzy dwiema kobietami, lęk, nieumiejętność radzenia sobie z problemami. nic dziwnego, że ogromnie wrażliwy człowiek mógł sobie z tym wszystkim nie poradzić. to świetnie, że dzięki temu filmowi ktoś "postronny" zainteresował się osobą Iana Curtisa i muzyką Joy Division (bo warto). myslę jednak, że zrozumiec i poczuć twórczość Joy Division potrafi naprawdę niewielu. oczywiście film może się podobać i mozna się na nim wzruszyć, ale żeby sięgnąc głębiej trzeba trochę bardziej orientować się w temacie.
Sorry, dziwoląg, ale i wobec mnie twoja teoria trafia kulą w płot. Ja jestem fanem Joy Division, a film mnie nie wciągnął. Raczej zirytował.
Nigdzie nie napisałem, że wszystkich fanów Joy Division ten film zadowoli, mój drogi. W sumie nie pokazuje on nic więcej, co wiadomo o historii zespołu. A dlaczego cię ten film zirytował?
problem z filmem control polega na tym ze nie buduje czy nawet nie podtrzymuje legendy a raczej ja obala. to sie niektórym nie podoba.dla mnie wielkim plusem filmu jest ostatnia scena. po prostu mrozi krew w zylach
Zirytowało mnie to, że pokazano Curtisa "za płasko", zupełnie ominąwłszy jego "zainteresowania intelektualne".
zainteresowania intelektualne-czyli to ze interesował sie historia i filozofia-moze cos w ty jest. za to bardzo ładnie pokazano to ze pasjonowała go sztuka. i to chyba było wazniejsze
Oj, chyba nie. Kiedyś "bawiłam się" w tłumaczenie jego tekstów na j. polski i odnajdywałam w nich ślady lektur m.in Sartra i generalnie filozofów-egzystencjalistów. Z kolei jego uwaga poświęcona historii II wojny światowej (zwłaszcza tej dotyczącej faszyzmu, jego ideologii i wpływu na masy) tłumaczy jego porażenie i przerażenie człowiekiem i tym, co może z niego "wyleźć". Nie wiem, pewnie to z mojej strony "zboczenie zawodowe" (noszę na sobie "piętno" wykształcenia filozoficznego), ale człowieka, a już zwłaszcza takiego, który miał coś do powiedzenie (a Curtis bez wątpienia do takich należał) postrzegam przede wszystkim jako kogoś, kto boryka się z problemami nie tylko natury emocjonalnej, ale i myślowej. A tego mi w filmie zabrakło. I dla mnie chyba to było najważniejsze.
sylwiaonyx - jestem podobnego zdania. Ja znam Joy Division od bardzo dawna, kiedyś słuchałam ich prawie non stop. Film jest owszem piękny, ale też mi zabrakło pokazania strony twórczej Curtisa. Ładnie to ujęłaś - że była pokazana tylko jego emocjonalna natura. Z drugiej strony ciężko byłoby pokazać ten twórczo-myślowy aspekt Curtisa. Może dzięki temu, udało się uzyskać świeżość i autentyczność a uniknąć sztucznego patosu w wizerunku Curtisa.