Harold Lloyd żegna się z niemym kinem - w całkiem niezłym stylu. "Speedy" to komedia błyskotliwa i zabawna, choć nierówna - obok znakomitych gagów i świetnie zrealizowanych scen jest też kilka słabszych, a chwilami mamy wrażenie, że oglądamy bardziej zbitek - owszem, niezłych - scen, niż spójną fabułę. Całość jednak wypada przekonująco, zwłaszcza, jeśli spojrzymy na film jako na panoramę Nowego Jorku końca lat 20. - w tym aspekcie film prezentuje się naprawdę smakowicie, nie było bowiem chyba wcześniej tak pełnego i efektownego ukazania metropolii nowojorskiej w kinie - to ten sam Nowy Jork, którym zachwycił się Fritz Lang i na podstawie którego zrobił swoje "Metropolis".
Film jest najlepszy właśnie w tych momentach, gdy na pierwszym planie widać miasto - pulsującego giganta, w którym ludzie egzystują obok maszyn, nie jest to jednak obraz odpychającego molocha, a ukazanie żywej struktury. Choć w drugiej połowie historia nieco zwalnia, to efektowny i brawurowy finał w pełni to rekompensuje.