ekipka zdrowo kopniętych kolesi jakiej świat dotychmiast nie widział z drew associates crew - w latach sześćdziesiątych, swoich najlepszych latach, latach wielkiego przełomu, dla narodu i dla filmu dokumentalnego - spełnia marzenie weterana amerykańskiej kolubryny dokumentalnej, pana fredericka wisemana - instaluje kamery w miejscu dowodzenia.. może nie do końca udaje im się dostać do białego domu, za to udaje im się coś o wiele ciekawszego - wejść prezydentowi z kamerą do głowy, w czasie rzeczywistym, w momencie historycznego przełomu.. z trójką rozwydrzonych bachorów ganiających po pokoju, żeby było śmieszniej, a więc: odpomniczyć przy okazji, odposągowić, uczłowieczyć, uczynić bliskim przeciętnemu zjadaczowi hamburgera i wypijaczowi coca-coli.. chociaż nie mogę na koniec oprzeć się wrażeniu, że tu jakieś suspen sidła na nas zastawiono, trochę kreacyjnie, trochę pod publiczkę, że decyzje zapadają jednak gdzie indziej i po wyłączeniu kamer, a prezydenci są takimi jakimi się malują w oczach tłumu tylko wtedy kiedy są martwi (co kolejny epicki film ekipki, Faces of November, ukaże w całej swojej pełni będąc zarazem ostatnim aktem tej prezydenckiej zgrywy, taniej laurki łatwego poklasku, reklamiarstwa i bufonady).