Roger Moore w starciu z własnym alter ego: bezwzględnie brytyjski w duchu i klimacie dreszczowiec. Jak dla mnie, miejscami nieco chaotyczny i niespecjalnie logiczny, ma jednak swój urok. Wywiedziona z powieści Anthony'ego Armstronga fabuła dzisiaj wydawać się może zgoła mało oryginalna, warto jednak mieć na względzie rok powstania. To, co się liczy, to atmosfera oraz możliwość podziwiania Moore'a w "nie-bondowskiej" roli, która poniekąd znacząco odbiega od emploi aktora. Braki w napięciu, film wynagradza świetnie zmontowanym finałem. Wystarczy na mocną "siódemkę".