Bowie jest moim drugim bogiem po Madonnie. Jest jednak pomiędzy nimi znacząca różnica. Bowie umie grać, Madonna już nie. Historia miłosna, kosmiczna zagadka, pokręcona fantazja, szokująca wizja. Jak dla mnie: film-wielokropek, często niedopowiedziany, poszarpany, przez co pobudza/odblokowuje wyobraźnię. Zaskoczyły mnie też wyraźne seksualne tensje obcy vs. człowiek. Reżyser doskonale wykorzystał fizjonomię Bowie'ego [oczy!], on doskonale podsycił swój już i tak androgeniczno-kosmiczny image [a jest etap transformacji w jego karierze]. Idealna symbioza dwóch światów - na każdej płaszczyźnie.