I mam tu na myśli zmianę reżysera (chociażby Eli Roth, który współtworzył scenariusz, by się nadał), zmianę
głównego bohatera (co za tym idzie, również zmianę narratora) i wywalenie tej całej murzyńskiej muzyki, która
pasuje tutaj jak pięść do nosa. Cała reszta to taki zamerykanizowany film kung-fu klasy B z większym
budżetem, ukłon w stronę produkcji z Hongkongu i Taiwanu z lat 70-tych i 80-tych, z dodatkiem całej masy
tryskającej fontannami krwi i latających na prawo i lewo odciętych kończyn a'la "Kill Bill" i filmy z Japonii. Czyli
wszystko to, co lubię. Nawet mogę przeboleć idiotyzmy w scenariuszu i przesadnie teatralną grę aktorską, bo
to dodaje takiej produkcji uroku. Pomimo kompletnie zbędnych i nie pasujących do całości
afroamerykanizmów, oglądało mi się film całkiem przyjemnie. Bez RZA byłoby lepiej, ale i z nim to fajne kino
klasy B z większym budżetem. Z alkoholem wchodzi w sam raz.
Szkoda że niektórzy podchodzą do filmu bez żadnej wiedzy i znajomości jego historii. Jak wiesz RZA to producent i raper najlepszej i najsławniejszej grupy rapowej jaki jest wu tang clan. Historia muzyki tej grupy jak i filozofii szerzonej przez członków klanu w dużej mierze oparta jest na filmach tego typu z lat 60, 70, 80. Teraz mamy zabieg odwrotny - mianowicie RZA sam tworzy taki film i muzykę do niego. Czy tak ciężko to ogarnąć? I mówienie że film byłby lepszy bez niego jest z lekka bezsensowne.
Nazwałbym to "American wuxia gore" i powiem, że i na mnie ten kulturowy misz-masz zadziałał. RZA nie był najlepszy, ale jak dla mnie nawet pasował do tej mieszanki. Największym błędem castingowym filmu był Russel Crowe oraz pomysł na "Molibdenowe ciało" - raz że zaczynał od pozytywnej scenki z dzieciakami, dwa że jego dość tania animacja komputerowa nie pasowała do reszty bohaterów, trzy że za dużo umiał a rozwiązanie jego problemu było dość tanie i wprowadzone ot tak. Ogólnie w drugiej połowie film traci impet.
Tym niemniej obejrzałbym jeszcze raz. :)
Zgadzam się w zupełności. RZA wypadł żałośnie na tle innych fighterów. Mógł chociaż poprawić pompkę na siłowni, bo mięśni u niego żadnych nie dostrzegłem (a kowal chyba powinien mieć). Także pasował tu jak świni siodło (już nie chodzi tylko o kolor skóry).
no właśnie z tym kolorem skóry masz rację bo przecież to my - białaski mamy skórkę różowiutką jak u prosięcia nie zaś nasi czarni bracia...
Szkoda że niektórzy podchodzą do filmu bez żadnej wiedzy i znajomości jego historii. Jak wiesz RZA to producent i raper najlepszej i najsławniejszej grupy rapowej jaki jest wu tang clan. Historia muzyki tej grupy jak i filozofii szerzonej przez członków klanu w dużej mierze oparta jest na filmach tego typu z lat 60, 70, 80. Teraz mamy zabieg odwrotny - mianowicie RZA sam tworzy taki film i muzykę do niego. Czy tak ciężko to ogarnąć? I mówienie że film byłby lepszy bez niego jest z lekka bezsensowne.
Ok, rozumiem o co Ci chodzi (dobrze wiem kim jest RZA). Tym nie mniej, wydaje mi się paradoksalne, co robi czarnoskóry kowal na bliskim wschodzie w tamtych czasach. To tak jak dać Hindusa jako szeryfa w westernie. Albo Eskimosa w "Księdze Dżungli".
no tak, również można powiedzieć,że a tego typu produkcjach bez sensu latają na linach bo ludzie wtedy a Chinach nie potrafili latać.....
Co nie zmienia faktu, lepiej by było gdyby RZA pełnił rolę wyłącznie pomysłodawcy i producenta (ewentualnie jeszcze tworzył ścieżkę dźwiękową ), ponieważ marny z niego aktor, reżyser i scenarzysta. Chyba sam zdał sobie z tego sprawę, ponieważ nic więcej nie wyreżyserował, nawet drugą część, która niedługo doczeka się premiery DVD.
czy ja wiem, tego filmu jeszcze nie widziałem ale jego muzyka i gra aktorska w ''GHOST DOG'' były mistrzowskie.
W sumie też uważam że beż głównej postaci film mógłby się obejść.
Mamy tutaj postać gościa z żelaznymi pięściami - nawet okładka nam sugeruje że to on gra główne skrzypce.
No poniekąd gra, ale jako kowal produkujący broń i jak widzieliśmy, dopiero na samym końcu zaczyna walczyć wgl jakimiś fantastycznymi rękawicami, które o dziwo jakimś cudem ruszają palcami. hmmm.
Przez 90% filmu głównymi postaciami wokół których film się kręci są Jack Knife i X - blade.
Ale co do samego filmu, gdyby nie krew, urywane kończyny i ogółem Tarantinowskie podejście do sytuacji, a także ciekawe bronie film byłby kolejnym - dla mnie gniotem -Ukryty smok przyczajony tygrys.
Ale były fajne broni, była rąbanka i było ok.
ale tylko ok.
Głupim motywem dla mnie był ten Brass Body grany przez Batistę.
Tu już aż nadto śmierdziało fantastyką.
A szkoda...
Ale jako bijatykę bez większego sensu to można obejrzeć :)