Najnowsze dzieło w reżyserii Bela Tarra nie sprawiło mi zawodu. Czarno-biała konwencja i długie ujęcia bardzo pasują do historii, którą widzimy na ekranie. Jednak sama historia to tylko pretekst (jednak bardzo dobry pretekst) bo opowiedzieć o czymś głębszym, czymś ważniejszym. Wiem jednak, że wielu ten film się nie spodoba. Gorąco polecam go tym, którzy widzą i czują więcej niż pozostali...
Ja również.
Nie jestem w stanie jednoznacznie ocenić, czy film podobał mi się czy nie, nie wiem czy w ogóle można rozpatrywać ten obraz w takich kategoriach. Jednego jestem pewien, długie ujęcia, w których lubuje się Taar, nie zawsze przynoszą pozytywny efekt. Mam wrażenie, że zbyt długo reżyser budował nastrój starając się wprowadzić widza w szarą rzeczywistość głównego bohatera. Doskonała oprawa audiowizualna, powodowała, że mimowolnie śledziłem wzrokiem powolne obrazy na ekranie, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Przez dużą część filmu brakowało mi dosłownej treści, nie potrafiłem doszukać się tej ukrytej i nie do końca jestem pewien, czy takowa istnieje. Pewne przełamanie nastąpiło u mnie dopiero ok. 50 minuty, podczas rozmowy inspektora policji z Brownem, moim zdaniem, za późno. Pomimo, że przykuwa uwagę do ostatniej chwili, film był dla mnie męczący i nie odczuwam potrzeby sięgnięcia po niego ponownie.