Gdybym miała wymieniać moich ulubionych reżyserów, pośród nich bez wątpienia znalazłby się Dario Argento. Ten włoski twórca niejednokrotnie mnie zachwycił tworzonymi filmami, odpowiednio stopniując w nich napięcie i tworząc niesamowite plot-twisty. Oprócz znanej trylogii zapoczątkowanej „Suspirią” (która zresztą doczekała się świetnego remake’u w 2018) był również autorem sztandardowych przykładów gatunku znanego jako giallo takich jak: „Głeboka czerwień” czy „Ptak o kryształowym upierzeniu”. Do korzeni tych pierwszych stworzonych przez siebie produkcji niejako wraca w swym najnowszym dziele „Czarne okulary”.
W Rzymie ktoś zaczął brutalnie mordować prostytutki, a policja jest całkowicie bezsilna. Niedoszłą ofiarą oprawcy staje się Diana – ekskluzywna kurtyzana włoskiej stolicy. Cudem udaje jej się uciec przed czającym się w furgonetce zabójcą – jednak nie bez konsekwencji. Podczas zajadłego pościgu samochodowego powoduje wypadek, w wyniku którego chińska rodzina zostaje poszkodowana: ojciec ginie, matka ląduje w szpitalu, a kilkuletni Chin trafia do placówki opiekuńczej. Jednocześnie Diana traci wzrok i musi się od nowa przystosować do życia. Nie jest w tym jednak osamotniona, pomocną dłoń w jej stronę wyciąga Rita, która zawodowo pomaga niewidomym. Wkrótce uzbrojona w białą laskę, psa przewodnika i tytułowe czarne okulary kobieta musi ponownie zmierzyć się z mordercą – gdyż ten wciąż jest na jej tropie. Czy jednak Diana z pomocą China wytropią przestępcę nim będzie za późno?
„Czarne okulary” to rasowe giallo żywcem wyjęte z lat 70’. Konstrukcja fabuły jest niesamowicie podobna do innych produkcji tego typu, kolejne elementy historii nie stanowią więc najmniejszego zaskoczenia dla wyjadaczy gatunku. Mimo tego produkcja świetnie oddaje ten charakterystyczny klimat plastikowo-krwawych włoskich kryminałów. Wszystko jest tutaj na swoim miejscu, co umożliwia swoistą podróż w czasie o kilkadziesiąt lat wstecz, niezależnie od tego, jak bardzo unowocześniona jest to odsłona. W filmie obecne są liczne ciekawe sceny ociekające nostalgią – struny wiolonczelowe jako narzędzia zbrodni, sztuczne efekty specjalne, charakterystyczne ujęcia zgonów, czy węże wodne czające się w szuwarach. Wszystko to wygląda stuprocentowo tandetnie, co stanowi największą zaletę tych zabiegów stylistycznych.
Czymś, co urzeka, jest niewątpliwie wykorzystana muzyka. Od pierwszych sekund przypomina niepokojące melodie znane z „Suspirii”. Dźwięki te nadają niepowtarzalny klimat i umiejętnie zagęszczają atmosferę. Tak samo działają mroczne wnętrza oraz ponure plenery, jakich pełno w tym filmie. Kamera prowadzona jest bardzo dobrze i ujęcia są zadziwiająco ładne i naprawdę przemyślane. Sekwencje morderstw sprawdzają się świetnie: prezentują się jako odpowiednio krwawe i przesadzone. Jednocześnie tempo okazuje się tu bardzo nierówne: miejscami mamy wartką akcję, lecz niekiedy naprawdę się ona dłuży. Audio-wizualnie jednak wyciągnięto tutaj wszystko, co najlepsze, z innych filmów tego niezwykle specyficznego gatunku.
„Czarne okulary” to swoisty hołd złożony giallo. Nie jest to najlepsza pozycja ani w dorobku Dariego Argento, ani w samym gatunku. Film bezsprzecznie jednak puszcza oczko do nostalgicznej części widowni. Produkcję polecić można przede wszystkim fanom reżysera bądź samych włoskich kryminałów lat 70’. Osobom, które nie uświadczyły jednak jeszcze stylu Argento, radziłabym sięgnąć raczej po jego wcześniejsze produkcje – a nawet one nie trafią do każdego.
Mnie seans naprawdę się podobał. Dzieło przesiąknięte nostalgią, wnoszące powiew starości do thrillerów – stanowi więc świetną odskocznię od tego, co obecnie już typowe. Ode mnie 7/10 – może i ocena podszyta wielkim sentymentem, ale sądzę, że zasłużona.