Klasyk od "ojca chrzestnego gore", Herschella Gordona Lewisa to doskonały przyczynek do rozważań na temat punktów stycznych pomiędzy kinem gore, a filmami porno: fabuła jest tu tak licha, aktorstwo tak drewniane, a sceny krwawych tortur celebrowane z taką pasją, że można spokojnie mówić w tym przypadku o pornografii przemocy. Inna sprawa, że poziom wykonania efektów pozostawia wiele do życzenia, więc wspomniane sekwencje pastwienia się nad szczątkami doczesnymi wywołują dzisiaj prędzej rozbawienie, aniżeli szok czy niesmak. "Czarodziej gore" to ogólnie bardzo komiczna pozycja: nieudolna reżyseria, tragiczny montaż i będące obrazą dla inteligencji widza linie dialogowe to tylko te najbardziej rzucające się w oczy (i uszy) grzechy omawianej produkcji. Nie ma co ukrywać: gniot bezdenny, ale dla miłośników grindhousowej papki bynajmniej nie musi to być mankamentem. Plus sztuczka z przepoławianiem kobiety za pomocą piły (wprawdzie nie łańcuchowej, lecz elektrycznej, ale mniejsza z tym).