Sukces Stallone'a i Shwarzeneggera kazał producentom szukać kolejnych mięśniaków którzy jako rozpoznawalne postaci zapewniłyby gwarancję sprzedaży biletów na lata. Niektórych kreowano na gwiazdy kina akcji, a widownia szybko o nich zapominała (Brian Bosworth), a innym udawało się przedostać do pierwszej ligi i być tam na tyle długo że trafili do ekipy "The Expendables". Ten los spotkał między innymi Dolpha Lundgrena, który tuż po roli w "Rockym IV" oraz "Władcach wszechświata" wydał się idealny jako następca Rambo i Matrixa.
Porucznik Nikolai Raczenko to wypadkowa tych dwóch postaci. Scenarzysta Arne Olsen nie tylko w podobny sposób wykreował bohatera, ale również fabularnie nawiązał do popularnych filmów lat 80. Nie wyszło na szczęście z tego tanie naśladownictwo, a porządna rozpierducha, ubarwiona egzotyką afrykańskich scenerii. To one oraz krótki, acz ciekawy wątek buszmeński, sprawiają iż zapożyczenia nie bolą tak bardzo.
Są tu też wady. Lundgren jest drewniany, onelinery średnie, a Brion James znika gdzieś na końcu filmu, bez uprzedzenia. Te bolączki nie skreślają jednak "Czerwonego skorpiona" bo w zamian oferuje on nieźle zrealizowane sceny akcji rozegrane w rytmie rock'n'rolla. Joseph Zito zadbał by to była prosta, ale zajmująca rozrywka...