z cykl: styku, ty mnie nie maluj na klęczniku, ale w sumie dlaczegóż by nie? oto rzadkie w przyrodzie exemplum malarza - maluje i na kolanach i dobrze.
a malują, za koleją: biologiczne dzieci własne - córy, siory, byłe żony - oraz artystyczne dzieci zaadoptowane - gaspary, guillermy, nicolasy i lamberty..
ci ostatni dokładają kolejne klocki do wzniesionego już i tak a dawno pomnika dzikiej wypadkowej sergio leone i alfreda hitchcocka; sprytnie pomijając wtopy i klopsy koncentrują się wyłącznie na rzeczach najlepszych
(kończą swą opowieść na roku jeden dziewięć dziewięć osiem na przykład, co się rozumie samo przez się) (nazwisko argento w obecnym stuleciu raczej nic nie znaczy, ale też trzeba uczciwie przyznać, że wyrobiło jakieś 150% normy w stuleciu minionym)
z wolna się wyłania zawoalowana autobiografia - infernalne wspomnienia, raj dla psychoanalityka - konkretne kształty i barwy egzorcyzmują traumy, rozliczne cięcia to wojenne bombardowania, a wszystkie dziewczęta o oczach jak jeziora to matka.
czasem wprawdzie tu i tam a nawet ówdzie się oddaje głos osobie zainteresowanej, ale obraz żyje bardziej - nie kiedy pozwalają jej mówić, lecz kiedy gadają o niej.