Jako wielki fan powieści "Diamenty Są Wieczne" jestem zawiedziony tym że ten film prawie nic nie ma wspólnego z książką Fleminga. Powieść jest nie tylko poważna ale ma po prostu lepszą fabułę. Bond musi zlikwidować przemyt diamentów gdzie wszystkim steruje mafia. A co dostaliśmy w filmie? Żałosnego Blofelda głupkowaty humor i absurdalną historię co czyni ten film jednym z najgorszych w serii. Niestety rewelacyjne powieści Fleminga nie miały szczęścia do filmów, gdzie wiele wątków zostało wyciętych. A chyba najgorsza rzecz to zastąpienie Smierszu Widmem Bolfelda :/ Czyżby producenci filmów z 007 w jakiś sposób bali się obsadzeniu w roli tych "złych" komunistów?
Książka rzeczywiście jest świetna i wciągająca (przeczytałem ją w 2 dni), ma świetną fabułę, zupełnie inną niż w książce - w filmie jest nieco chaotyczna. Sam film dobry, ale moim zdaniem jeden z najsłabszych w serii. Wersja Fleminga lepsza, książka ma u mnie mocne 9/10.
Książka nie była ani specjalnie dobra, ani specjalnie zła - ot, porządnie napisany kryminał i tyle.
Ja już bardziej żałuję, że nie pojawił- jak to początkowo miało mieć miejsce - brat-bliźniak Goldfingera, który miał być głównym villainem i mścić się na 007 za śmierć Aurica. Blofeld Gray'a faktycznie najsłabszy - a już na pewno sporo gorszy od genialnych Pleasence'a i Savalasa.
Nie zgodzę się, książka była właśnie fajnym kryminałem gdzie Bond krok po kroku dociera do celu i coraz bardziej zagłębia się w świat mafii. No ale producenci tak jak w przypadku Moonrakera (powieść - rewelacja) postanowili się nie wysilać (po co przecież liczy się tylko $) i dali widzom jednego z najgorszych Bondów. A tak na marginesie to naprawdę nie rozumiem takiego podejścia, mieli praktycznie gotowy scenariusz (w postaci książki) na poważny dobry film a wydalili taki ekskrement.
Bo po dość poważnym "OHMSS" chcieli zrobić coś lżejszego i bardziej kreskówkowego - no i troszkę za bardzo po bandzie pojechali, a i dowcipkujący Connery nie wypadł najlepiej (zresztą nawet potem, w dokumencie "James Bond Story", jest powiedziane, że sam uważał, że wszelkie dowcipy i grepsy wychodzą mu kiepsko - dobrze, że postarano się w tej materii o Moore'a).
Co do ekranizowania książki to po jej lekturze żałowałem jedynie, że nie dali na ekranie zbyt dużego pola do popisu Shady'emu Tree, z kolei Mr Kidd i Mr Wint jak dla mnie o wiele lepiej wypadają w wersji filmowej. No i Tiffany jest na w wersji powieściowej bardziej do zniesienia. :P
Z tego co wiem to "OHMSS" było porażką finansową i "Diamenty..." były całkowitym przeciwieństwem tamtego poważnego klimatu. Chociaż gdyby Bondem nie był Lazenby to może byłoby inaczej? Tak czy siak filmy o 007 były aż do bólu przeznaczone dla hołoty (i nadal są) Nie patrzyli na to czy to film z dobrą fabułą i scenariuszem, liczyła się tylko kasa (typowy produkt)
Shady Tree jak dobrze pamiętam w powieści też nie miał wielkiego znaczenia (ot co był zgryźliwy dla Bonda) Kidd i Wint to byli sadystyczni mordercy a nie dwójka homosiów którzy dobrze się bawią :P No i tak Tiffany Case w filmie to impertynencka idiotka
Naprawdę szkoda że tak dwie świetne książki jak "Diamenty..." i "Moonraker" nie zostały zekranizowane (bo te dwa koszmarki mają tylko taki sam tytuł, reszta jest zupełnie inna) Chociaż może kiedyś zrobią remake`i obsadzone w latach zimnej wojny. Ech byłoby wspaniale :)
hołota ma wydźwięk zdecydowanie pejoratywny, więc może (zakładam, że nie chciałeś nikogo obrazić) zastąpmy to "tłumem", "masami", albo co?
Mówiąc o hołocie miałem na myśli ludzi którym pasowało jak producenci wciskali im taki szajs. Nie licząc muzyki Johna Barry`ego to ten film jest fatalny. Zmęczony i staro wyglądający Connery, kiepski Blofeld (który w jednej scenie przebrany jest za kobietę!) i absurdalna fabuła. To film papka który za zadanie miał tylko zarobić kasę mając w nosie szacunek dla widzów bo taką fabułą pokazali że widzów traktują tylko jako chodzące $. Ów "dzieło" to wraż z "Moonrakerem" "Batman & Robin" serii z Bondem.
spoko, rozumiem... po prostu hołota wydała mi się nie na miejscu. a piosenkę z tego filmu uwielbiam - jedna z moich ulubinych bondowskich piosenek:)
Trudno "On Her Majesty..." uznać za klapę, skoro przy budżecie 7 mln zarobił ponad 80 mln. Żaden Bond nie był klapą. Te filmy zawsze wielokrotnie zarabiały to co kosztowały.
W powieści "Diamenty są Wieczne" nie ma Blofelda a w innych książkach Fleminga występuje bez kota i ma włosy ;) A co do "OHMSS" to liczono na większe dochody i dlatego "DAF" jest tak inny od poprzedniej części. Czyli bardziej głupkowaty, z fatalną fabułą i komediowym klimatem.
Trafnie scharakteryzowałeś "Diamenty" - są inne ujemnie. A koty nigdy mi nie pasowały do bossa gangu. Zresztą taka ekranizacja - wymieszanie wątków, dodanie nowych i w efekcie porażka - to częsty motyw kinematografii, choćby w wiedźminie, czy w LOTR, gdzie trzech scenarzystów robiło co chciało, niektóre sceny rozciągnięto na pół filmu(by zanudzić) a inne pominięto.