Film Lommela, który ponoć zagościł na kilku listach w stylu "ileśtam filmów, które warto zobaczyć przed śmiercią wg. kogośtam". Już tego typu rekomendacja zalatuje oksymoronem, lub wręcz paradoksem. Ale Wystarczy przypomnieć sobie o korzeniach Ulliego, żeby obraz zaczął się klarować. Przecież w pierwszej połowie Lommel przyjaźnił się i współpracował z Fassbinderem. Tak więc miał doświadczenia w pewnej specyficznej szkole filmowej i miał za sobą wsparcie Reinera i jego ekipy. To po pierwsze. Po drugie, zanim amatorzy zaczęli kręcić filmy kamerami video i cyfrówkami, dużo częściej maskowało się niedostatki warsztatowe profesjonalnym sprzętem. Podczas gdy dziś jest odwrotnie: nie raz reżyser-amator ma nawet jakąś wizję i umie co nie co, ale idąc na łatwiznę kręci film za 1000$ bez cienia profesjonalizmu i wszystko potem boli widza: od wizji pod dźwięk...
"Czułość wilków" to film nakręcony z profesjonalizmem przewyższającym nawet niektóre dzieła Fassbindera. Może dlatego, że kręcono go, gdy ten miał już pewną renomę i łatwiej mu było o budżet. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż zrezygnowano tu z teatralności na rzecz brudnego realizmu. Owszem, wpływy kina Fassbindera są tu widoczne gołym okiem, ale jednak wydaje mi się, że wkład Lommela był spory. Jest w tym jakaś indywidualna wizja, która odbiega od tego, co robił Fassbinder. Wszystko jest prostsze i bardziej dosadne, a co za tym idzie - mniej pretensjonalne. Wśród obsady jest kilku wychowanków Fassbindera, kilka osób, które miały dopiero zacząć z nim współpracę, w tym debiutanci. Operator wcześniej ze Fassbinderem nie robił. Więc wydaje mi się, że albo Fassbinder pomagał Lommellowi, albo Lommel sam jednak dał sporo. Bo efekt jest solidny. Warto zaznaczyć, że na całokształt niemał wpływ ma scenariusz, odbiegający nieco tematycznie od tego, co wówczas kręcił Fassbinder, a ten napisał Kurt Raab...
Właśnie. Kurt Raab. Główną rolę odgrywa wyśmienicie, co nie jest tylko kwestią talentu, ale charakteryzacji i nieprzeciętnej urody. Ten aktor charakterystyczny wykorzystany w odpowiedni sposób daje niesamowity efekt! Powinien grać wampira. Mi osobiście nieco przypomina polskiego rapera Słonia :)
Wcześniej u Fassbindera nie robił na mnie takiego wrażenia jak tutaj. Reszta obsady gra podobnie jak u Reinera... choć może mniej miotają się pomiędzy chłodem i teatralnością.
Klimat jest doskonały, zdjęcia i lokacje robią swoje. Sama historia jest... specyficzna... niby nie porywa, ale współgra tak z realizacją, że oglądało mi się to bardzo fajnie. Kwestia przekazu jest tu sporna. Nie jest on dla mnie jasny, ale znając Lommela, może to być szokowanie dla szokowania. Znając Fassbindera, może być w tym myśl, której nie ogarniam. Nie znając Raaba... nie wiem. Ale na podstawowym poziomie obraz jest czytelny, w przeciwieństwie do debiutu Lommela.
Jak dla mnie naprawdę dobry film i nawet może kiedyś do niego wrócę. Ale To nie jest klasyczna szkoła filmowa, nie jest to nowa fala, nie jest to klasyczne kino grozy. To swoisty most pomiędzy grozą, niemiecką nową falą i ekspresjonizmem. Mi wchodzi doskonale.