Pierwsza część nie zachwycała, dużo odstępstw od książki- no ale ten ŚWIAT, po porostu piękny.
Druga część to tragedia- młucka ala amerikana. Gdzie w książce Fremeni tak od początku się naparzali. A tu zero intryg, zero spisków. Brak jakichkolwiek relacji z gildią {właściwie gildia kosmiczna w tym uniwersum nie istnieje], brak relacji z przemytnikami. Brak wątków że fremeni chcieli teraformować planetę. Wywalenie Thufir- bo poco tłumaczyć że nie ma komputerów, że ten świat funkcjonuje inaczej niż ten nasz. Chani to już jest taka tragedia że ogólnie ciężko cokolwiek o niej napisać - mam być super/a nawet nad super feministka która tłumaczy tępemu Paulowi jak to źle postępuje, bo ona ma racje i już. W książce było jano wytłumaczone że Paul się z nią nie ożenił bo poniekąd nie miał wyboru. Ale tak naprawdę do właśnie Chani wygrała, bo to z nią właśnie chciał żyć. No ale co tam Chani się wkurza i to ona musi być na końcu- bo czemu nie. Stilgar- z super wojownika, wielkiego wodza zrobili zidiociałego fanatyka, Gurney- Poul najpierw tłumaczy (w filmie) że to właśnie on go wszystkiego nauczył- Fremeni o kurde ale to musi być kozak. Łapią Gurneya, Poul spuszcza mu łomot /od tak- wiem że niby z zasadzki, ale i tak wyglądało słabo) i nagle fremeni, no ale ten Gurney słaby. Film nastawiony na typowy bluckbuster. W książce dopiero na koniec jet super mega bitwa {na którą czekałem] tu tej naparzanki jest tyle że ta bitwa niknie, nie robi żadnego wrażenia. Tych różnic, dramatycznych różnic jest naprawdę dużo. Film piękny, super klimat i tylko szkoda że reżyser "niby" miał szacunek dla Herberta a i tak zrobił SWOJĄ wizję. Szkoda