Diuna part 2 to więcej tego samego co dawała część pierwsza. Powolny poczatek - spektakularny koniec. Niesamowite zdjęcia pustyni i staranna reżyseria po raz kolejny dowozi istne wydarzenie filmowe. Jednak brakowało mi muzyki Zimmera, gdy się pojawiała to na krótko i nie dawała tego impaktu jak wcześniej. Duża część osób narzekała na powolne tempo w jedynce, ja uważam inaczej. W jedynce istotnie było powolne tempo ale nie sprawiało problemu bo eksploracja diuny wypełniała metraż, teraz gdy wiemy jak wyglada diuna i jak trzeba się zachowywać żeby przeżyć, nie sprawia to takiego wrażenia jak na poczatku. Jednakże całość nabiera tempa wraz z pojawieniem się Feyd-Rautha Harkonnen który jest wyśmienicie zagrany, każde jego wystąpienie sprawiało że siedziałem na granicy fotela. Ciekawe jest to że z książek zapamiętałem go jako najbardziej zdrową na umyślę osobę wśród Harkonnenów. Jedyne co z moimi wyobrażeniami się zgadzało to inteligencja, ale niestety wycięli sceny obrazujące to. Jak chodzi o wątek reverend mother to myślałem że niedługo po wypiciu eliksiru życia urodziła dziecko i od razu potem zaczęło z nią rozmawiać. Obie rozbieżności są znacznie lepiej poprowadzone niż w mojej głowie ale jestem ciekaw czy ktoś mógłby nakierować czy miałem rację. Wątek religijny nie mógł być lepiej zobrazowany w filmie, naprawdę czułem wagę wydarzeń i religijny zew do świętej wojny. Najgorzej wypadła Chani, wcześniej nie czuć było aż tego bo miała mało scen ale teraz naprawdę nie mogłem na nią patrzeć i cieszyłem się że zostawił ją dla księżniczki Irulan. Według mnie ta część wypadła nieco gorzej. Jedynkę mógłbym jeszcze wiele razy od początku do końca oglądać, dwójkę już za drugim przewinąłbym do momentu z pojawieniem się Rauthy. To wciąż niesamowity film, być może najważniejszy dla fanów Sci-Fi bo dostajemy jakość na miarę LOTR, oby częściej pojawiały się takiej jakości filmy a nie raz na 10 lat.