Gdyby nie dobra ścieżka dźwiękowa sprawnie połączona z jeszcze lepszymi efektami wizualnymi można "przyciąć komara". Przejścia pomiędzy wątkami jak cięte siekierą. Ujęcia z Timothee jak zwiastuny opowieści o poecie, który zgubił pióro i szuka go po świecie z adoptowanym kulejącym szczeniaczkiem lub reklama szyfrowanego pamiętnika dla nastolatek "Mój sekret". Jakoś brak cojones w tym rewolucjoniście. Trzeci raz na kino nikt mnie nie namówi.