Nie jestem pewien po wczorajszym seansie, czy "Diuna: Część druga" to rzeczywiście sci-fi definiujące pokolenie na miarę "Władcy pierścieni" czy "Gwiezdnych wojen", jak sugerują recenzenci w rozlewającym się wszędzie, zaraźliwym, ale i chyba jednak przesadnym entuzjazmie, choć z pewnością to czołówka najbardziej widowiskowych i strzelistych epopei w historii, przynajmniej równie immersyjna, co jedynka. Niemniej, całościowo to moim skromnym zdaniem przynajmniej klasa niżej: sprowadzając to do ocen, z 8,5 ze wskazaniem na 9/10 dla części pierwszej zszedłbym w tym wypadku do 7,5 ze wskazaniem na 8/10.
Niby pomimo rozmachu "Cześć drugs" nie zapomina o intymności i relacjach między bohaterami, ale zarazem poszerzając uniwersum wypłaszcza głębię oryginału i choć rozumiem, że adaptacja tak obszernego materiału nieuchronnie wiąże się z uproszczeniami i zmianami, to nie rozumiem nadmiernej trywializacji motywów czy wręcz krzywdzenia niektórych postaci (zwłaszcza, że nie zabrakło przestrzeni na pomysły twórców...); choćby Jessica wydaje się zmarnowanym potencjałem po fantastycznym nakreśleniu jej w jedynce, a antagoniści na dłuższą metę trochę przynudzają.
Najłatwiej scharakteryzować problem w taki sposób, że o ile jedynka doskonale oddawała frazę "mniej znaczy więcej" i służył jej też kontemplacyjny duch, tajemniczy mistycyzm, miejsce na oddech, dzięki czemu nosiła znamiona art-house'owej superprodukcji, tak dwójka to już bardziej typowy blockbuster, choć co ciekawe, pomimo pozornej dynamiki wskazałbym tutaj więcej dłużyzn czy beznamiętności, podczas gdy w płynącej nieśpiesznie jedynce odczuwałem znużenie co najwyżej dopiero pod koniec. Jest też delikatny błąd obsadowy: Christopher Walken forever, ale kurczaki, o ile wieści o jego dołączeniu do obsady przyjmowałem z radością, tak niestety, ale nie do końca się sprawdza; ktoś o manierze Ralpha Fiennesa byłby tutaj lepszy.
W każdym razie, jedynkę widziałem jesienią 2021 roku w IMAX-ie i powtarzałem na HBO Max w ubiegłą niedzielę. I szczerze, chętniej wróciłbym w tej chwili znowu do niej, niż do "Części drugiej"... To wciąż majestatyczne i dostojne kino, który opowiada o czymś, co Hollywood raczej omija (np. studiuje horror fanatyzmu, robiąc z niego tragiczną przypowieść) i ma fantastyczną obsadę (Chalamet naprawdę dowiózł!), a przede wszystkim sięga realizatorskiego arcydzieła (prawdopodobnie powtórzy wszystkie oscarowe nominacje techniczne jedynki), ale nie jestem taki pewien, czy w tym strzelistym kościele jest Bóg: reżysersko może i nawet trochę w górę, ale scenariuszowo zdecydowanie w dół: spłyca niuanse poprzednika i pierwowzoru.
recenzje pozytywne są zdecydowanie przesadzone, nie ma się ten film nijak do tak ponadczasowych produkcji jak LOTR. Scenariusz bardzo kuleje, tempo jest zabójcze i masa istotnych scen nie wybrzmiewa, a przecież historia przedstawiona w książce ma gigantyczny potencjał, więc nie wiem po co na siłę wpychali ciągle sceny akcji (nie są wcale imponujące)
Dokładnie oglądało się to jakoś tak na siłę bo szkoda czasu poświęconego pierwszej części. Szczerze mówiąc udławiłem się tym piachem przez te 2 godziny.
Dla mnie 1 dynka to film wyprany z emocji nawet podczas scen batalistycznych,dalej muzyka przytlaczajaca,prawie w kazdej scenie eksploatowana,ze wrecz stawala sie meczaca no i watek romantyczny bez chemi i relacja syna z matka troche plytka no i ten aktor grajacy gl role tez srednio przekonywujacy.Odnosnie 2 czesci jest przede mna.