Oba filmy zrealizowane są znakomicie, ale oglądając je przypomniałem sobie, dlaczego czytając książkę jeszcze w czasach twardej komuny, gdy zachwycaliśmy się byle czym z zachodu, nawet wtedy miałem wrażenie, że to pusta wydmuszka o niczym. Herbert stawał na głowie, by z dość prostackiej ,wtórnej i schematycznej bajeczki napompować "kultowe dzieło", dodając chociażby na końcu książek leksykon postaci i wydarzeń, o który nikt nie prosił. Te filmy potęgują zadęcie i tandetny patos tej historii, która nie potrafi wciągnąć. Można obejrzeć dla efektów, które wyróżniają się dość mocno na tle coraz tańszych dzisiejszych produkcji, ale to naprawdę wszystko, co może się podobać. Nie dziwię się, że widzowie, którzy nie znali tej historii z książek, przysypiali podczas seansów. Nieudana ekranizacja Lyncha jakoś bardziej mi podeszła, może dlatego, że Lynch nie miał czasu na zanudzanie widza scenami, na których Herbert zamierzał budować klimat kultowości. Te filmy ogląda się raz i nigdy więcej do nich nie wraca.