Ja rozumiem, że film bez wątpienia jest rewelacyjny, jeśli chodzi o zdjęcia, scenografię, monumentalne wręcz i majestatyczne dialogi, czarny humor, ale ludzie...Ten film jeśli chodzi o ten pożal się boże ranking, który powinien się raczej nazywać rankingiem popularności, GRUUUUUUBO wyprzedza wszystkie westerny i filmy, które dały podwaliny pod takie właśnie filmy i zainspirowały całe pokolenia filmowców: aktorów, scenarzystów, reżyserów, kompozytorów filmowych, którzy udolnie lub nieudolnie powielali ten same patenty...To, że coś jest popularne nie oznacza od razu, że jest lepsze od tych dzieł, które uleciały w zapomnienie, bo to właśnie bez nich nie byłoby takiego Tarantina i to jest fakt. Większość zamerykanizowanych hamburgerowców, którzy się jarają takimi filmami (bo twórczość Tarantino jest wymierzona głównie w takich ludzi, ale to już mniejsza z tym), nie kojarzyliby w ogóle nawet nazwiska Marlon Brando gdyby nie najwyższa pozycja "Ojca Chrzestnego" w rankingu Top Świat...Ci z was, którzy wynoszą mas-medialne produkcje na najwyższe podium bez namysłu wstawiając ocenę 10/10, bez pomocy Wikipedii tak całkiem szczerze przed samym sobą KOJARZY chociaż takie nazwiska jak na przykład Peckinpah, Terence Fisher, Bertolucci, Milos Forman, Kurosawa, Antonioni czy Pasolini? Jeżeli nie, to macie wąskie horyzonty, a pan Tarantino, Cameron, Aronofsky, Nolan i inni karierowicze mogą im co najwyżej buty czyścić jeżeli się od nich ewentualnie nie uczyć. Ten ranking to śmiechu warte. Ale jacy widzowie taki ranking i nie przykro mi, że tak mówię