Waltz - przez pierwszą godzinę filmu znacznie wyróżnia się na tle nijakiego i bezbarwnego Foxxa. Niestety prawie wszystko co najlepsze, pokazał w Bękartach. Tutaj rzadko zaskakuje i pokazuje coś czego jeszcze nie widzieliśmy z poprzedniego filmu. Ciężko wskazać scenę, w której by się jakoś znaczniej wyróżnił i pokazał swój aktorski kunszt i geniusz. W dodatku postać nieco przypomina Hansa Landę; chłodny, wesoły i inteligentny facet chętnie wtrącający swoje trzy grosze. Fajna scena z Broomhildą, gdzie uraczył nas swoją niemiecczyzną i ta końcowa z Candiem. Dobry (momentami nawet bardzo), ale niestety najsłabszy z trójki.
DiCaprio - bardzo przekonujący jako zły charakter, aczkolwiek żal że Quentin nie wpadł na pomysł żeby zrobić z niego jeszcze większego gnoja. Tutaj jest takim dobrym, sympatycznym gospodarzem, dżentelmenem (szkoda jak ktoś wcześniej wspomniał, że nie miał tu jakiś francuskich kwestii do odegrania), ale jak wybucha to tylko bić oklaski. Od momentu, kiedy dowiaduje się od Stephena, co tak naprawdę skłoniło Django i Schultza do wizyty w candylandzie daje popis. Dla mnie aktorsko najlepsza scena w filmie.
Jackson - najfajniejsza i najciekawsza postać; raz zabawna, raz okrutna, a najważniejsze perfekcyjnie odegrana przez Samuela. Film czasem nużył, ale kiedy pojawiał się Stephen to było co najmniej interesująco. Świetny w każdej scenie. Dla mnie numer 1.
Foxx - kurde, nie podobał mi się ani jego występ ani postać. Niewolnik, potrafiący zarówno odstrzelić gościa na pędzącym koniu z kilkuset metrów jak i poradzić sobie w pojedynkę z pięcioma rywalami na raz, wychodząc przy tym bez zadrapania. Ja wiem...Tarantino, ale jakoś w Kill Billu było to bardziej wiarygodne. A sam Jamie, nie pokazał aktorsko nic. Kamienna twarz od początku do końca. Nie wzbudził u mnie żadnych emocji. Szkoda że nie dostał headshota pod koniec.
Aktorsko wygląda to u mnie tak:
1. Jackson
2. DiCaprio
3. Waltz
4. Don Johnson - bardzo pozytywny epizodzik
41. Foxx