Kto jest głównym bohaterem filmu? Dla mnie: po pierwsze dr Schulz, po drugie - miłość Django
do żony. I dopiero po trzecie – sam Django. Oglądam więc film, oczy od ekranu nie mogę
oderwać i… w pewnym momencie, nagle: głowny bohater okazuje się być zwykłym dupkiem,
nieodpowiedzialnym mitomanem, który za 12 tys. dolarów ( sumę która nie jest dla niego
nieosiągalną fortuną, bo z treści filmu wynika, że ma znacznie więcej) sprzedaje życie swoje,
swojego najlepszego przyjaciela i jego żony. Dlaczego to robi: „Nie mogłem się powstrzymać” –
wyjaśnia. I to sformułowanie-wytrych wszystko (niby) tłumaczy. Czy rzeczywiście? Jak dla mnie,
to kompletna bzdura ( jak wielka dzieli ten naciągany scenariusz różnica z prostą, logiczną,
nacechowaną autentyzmem historią w „Bez przebaczenia”!). Rozumiem, że Schulz ma
tendencję do kreowania życia na podobieństwo dramatycznych literackich utworów, ale… No
właśnie – wcześniej jest w swoich poczynaniach był mądry i logiczny. Przetrwanie zimy w górach
Dzikiego Zachodu, nauczenie Django czytania, strzlenia, jazdy konno (jakby się urodził na koniu,
z rewolwerem zapętlonym w pępowinę) – przecież to wszystko wymagał takich cech, jak
cierpliwość, konsekwencja w działaniu, pragmatyzm. Więc – niby to wszystko miał – i nagle:
bach – mamy przed sobą głupiego kapryśnego parolatka ( bo już kilkulatek mógłby przeboleć
stratę rocznych oszczędności i policzek zadany miłości własnej /głupej dumie w imię ocalenia
trzech ludzkich istnień). Ja tego nie kupuję. Można by podkreślić, jak wielkiego upokorzenia
doznał i rozbudować, turbo-doładować wątek zemsty. Jak w „Kill Bilu” – to bym kupił. A tak…
Główny bohater okazał się dupkiem (wbrew wszelkiej logice, niekonsekwentnie, ot tak, na
potrzeby scenariusza) Murzun cudem ocalał, kogoś tam zastrzelił i misternie ułożył lont
prowadzący do kilku lasek dynamitu.
Czuję się głęboko zawiedzony, oszukany... A porównanie filmu ze standardem Estwooda
wypada wręcz żenująco.
jeszcze jedna nielogiczna rzecz: w swojej małej rękawowej pukawce Schulz ma (chyba prawie) zawsze dwa naboje: jeden idzie w serce Calvinowi a drugi logicznie powinien zostać wpakowany między oczy gościowi ze strzelbą ale nie... "poczekam aż on mnie zabije"
Właśnie, właśnie - też o tym w trakcie filmu pomyślałem - przecież to była taka mini dubeltówka - jeden cios prosto w serce "z przystawienia" wystarczy. Potem zasłaniamy się, jak tarczą, osuwającym się ciałem Candiego i walimy do gościa ze spluwą ( ten dobija, naszą tarczę-Candiego). W zamieszaniu do akcji wkracze Django. Mamy więc na wstępie dwóch naszych, nie jednego i dwóch wyeliminowanych przeciwników. A ten stary zdradziecki Murzyn - Django strzelił mu parę razy po goleniach i zdetonował wraz z nim chałupę Candyego - chyba jednak "za słabe" ( jak dla mnie przynajmniej)
Moje odczucia są dokładnie takie same. Nie mógł się powstrzymać, bo się straszliwie przejął losem Murzyna zagryzionego przez psy (który zresztą wcale nie musiał zostać zagryziony). W ogóle uważam, że Django to chyba najsłabszy film Tarantino
Poza tym, za zbiegłym niewolnikiem (D' Artagnan) wyprawia się cała uzbrojona po zęby ekipa z psami, natomiast Django, wspólnik gościa, który zamordował szefa, a sam wykończył pół jego bandy, jest eskortowany do kopalni przez 3 nierozgarniętych półgłówków, pracowników tejże kopalni.
Po stwierdzeniu Quentin, nigdy Ci tego nie wybaczę! wnioskuję, że widziałeś już kilka jego filmów... Zastanawiam się czy widziałeś Od zmierzchu do świtu. Jeśli tak, zauważyłeś na pewno, że reżyser zastosował tam taką fajną sztuczkę, typu "wszystko co do tej pory wiesz o tym filmie, to kłamstwo", po czym zmienił w jednym momencie gatunek filmu. Myślę, że tak samo tutaj chciał on powiedzieć coś w stylu: "myślisz, że udało Ci się poznac i zrozumieć moje postaci?". Tarantino chyba nie robił zbyt dużo filmów dla takiego widowiska... Dla mnie wyglądają one jak pewien sposób na wyrażenie siebie, ukazanie swojej wizji czegoś.
TO TYLKO MOJA OPINIA DO KTÓREJ MAM PRAWO ;D