Albo miałem kiepski wieczór albo byłem zmęczony albo ten film jest taki sobie. Chyba jestem już za stary na kino Tarantino. 10-20 lat temu miało swój urok, dziś to odgrzewany kotlet. w kółko te same zagrywki, tylko tło się zmienia. A Waltza to już takiego widziałem w Bękartach. Dużo ludzi twierdzi,że Foxx ich wkurza. Nie wiedziałem o co im chodzi. Do wczoraj. DiCaprio ok, no ale to już zupełnie inna liga aktorska.
Niestety w moim odczuciu film jest też średni i jedyna rzecz jaka go ratuje to aktorstwo. Zupełnie niezrozumiała jest dla mnie pozycja tgo filmu w rankingu, który na tyle słaby ze nie widze potrzeby oglądania go ponownie.
To nie tylko wasze odczucie - TO PRAWDA film byle jaki m- - 8.4 to można pisać o władcy pierścieni i gwiezdnych wojnach a nie o tym gówqni..e
sam jestes byle jaki, ten film jest 11 w rankingu i ty mowisz ze jest byle jaki, troche sie zastanow bo film jest zajebisty, najlepszy jaki w zyciu widzialem, widocznie nie potraficie docenic jego geniuszu
Dokladnie, ciagle to samo, nawet muzyka jakby ta sama. Wg mnie Tarantino pokazał tym filmem ze zaczyna zjadac własny ogon. A Waltz to najlepiej nich juz nie gra u Tarantina bo stanie sie aktorem jednej roli; doktor Shultz to Hans Landa z brodą
Mam podobne odczucia, chyba wyrosłam z ekscytacji filmami Tarantino. Wszystko sprowadza się do bombardowania scenami, w których główny bohater musi być stuprocentowo "cool" i do przesadnie popisowych walk/strzelanin/wybuchów/rozlewu krwi. Swoją drogą przy każdej scenie strzelaniny w "Django" nie mogłam pozbyć się obrazu w mojej głowie: dość pamiętny wywiad z Tarantino z czasów "Kill Billa", gdy zapytany o tak obrazowe ukazywanie przemocy, z dziecięcą irytacją krzyczy: "Because it's so much fun!".
Mimo wszystko "Django" oceniam obiektywnie na 8. Tarantino pozostaje sobą, ale przynajmniej w moim odczuciu widać mniejszy poziom zbędnego(!) kiczu. Zastrzeżenia jedynie co do fabuły - konstrukcyjnie poprawnej, ale owszem, przewidywalność uwiera, "Bękarty" były pod tym względem o niebo ciekawsze. Świetnie wykreowane profile postaci i obsada aktorska na ogromny plus i głównie to zaważyło na ocenie!
Role Waltza takie same? Naprawdę? Porównywanie trochę na wyrost - owszem, obie postaci są pewne siebie, elokwentne, cyniczne, nie mówiąc już o tej samej narodowości bohaterów, a ogólna aparycja Waltza jest BARDZO charakterystyczna (ten uśmiech!), ale na tym koniec - jedna z tych ról kreuje swojego rodzaju "superjednostkę" (kontekst osadzenia fabuły), zadufaną w sobie, okrutną, nie do końca zdrową psychicznie (pamiętne sceny nieopanowanego, szalonego śmiechu); z kolei druga rola ukazuje człowieka interesu, "wolnego strzelca" targanego wewnętrznymi rozterkami, którego powoli zaczyna przerażać bezuczuciowość południowców - nie brak scen, w których na twarzy dr Schultza odbija się a to niepewność, a to obrzydzenie, a to poczucie winy (niemożność pomocy), itp. Wg mnie świetna, złożona postać, która ostatecznie przekracza ustalone przez siebie zasady i skłania się ku sprawiedliwości, tej "prawdziwej", nie gwarantującej zysku ani uznania władz. Czy Landa popełniłby tak apolityczny czyn? Role mogą wydawać się takie same jedynie powierzchownym widzom, bo obie postaci są (na pierwszy rzut oka) opanowane i lubią prawić monologi doprawione dozą ironii (coś, co Tarantino uwielbia). Hm, w ostateczności można byłoby uprościć: Schultz to bardziej racjonalny Landa z brodą i skrupułami;) Jasno widać powód zafascynowania Tarantino tym aktorem i niewykluczone, że zobaczymy go w kolejnym filmie jako kolejną postać o germańskich korzeniach. I przyznaję, że chętnie zobaczę go jeszcze raz w "takiej samej" roli, a po obejrzeniu innych nie-tarantinowskich produkcji nie obawiam się o okrzyknięcie go aktorem jednej roli - chociaż nie uniknie się tego w niektórych kręgach, które np. wciąż kojarzą DiCaprio przez pryzmat roli Jacka Dawsona.
Czekam na następną część trylogii zemsty.
Też jestem zawiedziony, na dwa razy musiałem ten film oglądać bo mnie porostu zmęczył. Nie było tego "wow" jak zawsze.
Dla mnie tez średniak, nic nowego, nic specjalnego, tarantino niczym nie zaskoczył, w bękartach uważam wspiął się już na wyżyny, z resztą wymowne "chyba wyszło mi arcydzieło" na końcu filmu mówi wszystko. Tutaj nasz Quentin starał się i starał, ale coś jest nie tak, uważam, że mistrz kiczu się cofnął i stworzył tak naprawdę taki sam film na jakich się wzorował, czyli kiczowaty... a tłumaczenie, że o to własnie chodziło nie ma sensu.
Jedyny pozytyw to epizod z Donem Johnsonem, tutaj czapki z głów, o aktorstwie nie wspominam, bo to naturalnie jest jak zawsze u Quentina na najwyższym poziomie, choć faktycznie Waltz to Landa na dzikim zachodzie.