"Django" to mało udana kopia "Bękartów Wojny", tyle, ze w innych-westernowych dekoracjach. To, co zawsze dzialalo u Trantino-aktorstwo-tu jest co najmniej poprawne, albo wrecz takie sobie (Di Caprio), dialogi-nie dobre dialogi są....(oczywiscie,jak na Tarantino) Zadnych zaskoczen, dluzyzny, krwawa jatka na co dzien-niby pastisz, ale ile mozna. No i soudtrack-tu najbardziej sie rozregulowalo panu T.-facet byl mistrzem tworzenia soundtrackow-zestawiania ze soba z pozoru nieprzystajacych utworow, tak, ze tworzyly nowa jakosc. A w "Django" dostajemy mix w stylu disco polo, mozarta i kasi cerekwickiej (bleee) Oczywiscie sa utwory, ktore sie bronia, ale coz z tego-albo gra calosc, albo nie.
I na koniec-obawiam sie, ze ci (do nich sie zaliczam), co czekaja na cos na miare "Psów", "Pulpy", czy "Jackie", czyli na swego rodzaju pastiszowo-realistyczne, miejskie kino gangsterskie, juz sie nie doczekaja. Tarantino po "Jackie Brown" powiedzial, ze to jego "pierwszy film dojrzaly"-obawiam sie, ze ostatni. Pozostaje dosc infantylna zabawa roznymi konwencjami szyta na miare dzisiejszego pietnastolatka. Gdybym nim byl, moze mialbym radoche, a tak, moze nie mam poczucia specjalnego niesmaku, ale pozostaje mooooocny niedosyt.
Waltz był genialny ;) on przycmil wszystkich.. di caprio tez nie byl tragiczny: D
też odniosłam wrażenie, że django jest trochę desperacką próbą powtórzenia sukcesu bękartów - patrząc na postać Waltza. zagrał oscarowo, ale znowu tak samo. w obu filmach mamy do czynienia z postacią, która ze stoickim spokojem i ciepłym uśmiechem rozwala ludzi. tylko że jeden jest "łowcą nagród", a drugi "łowcą Żydów"
Nic dodać, nic ująć- wtórność nad wtórnościami i wszystko wtórność-jeszcze jeden taki "skazany na sukces" film Tarantino i to będzie mój ostatni obejrzany film tego Pana, w którym naprawdę pokładałem nadzieje. P.S Ciekawostka-Pan Waltz-austriacki aktor- grał kiedys u pana Zanussiego-dubbingował go Adam Ferency- niezłe jaja. Swoja drogą szkoda, ze Quentin nie "odkrył" jednego z naszych aktorów, takiego na przyklad Fronczewskiego, Gajosa, czy Kondrata-dali by rade z akcentem i wcale nie byli by gorsi niz Waltz. Coz- zycie.
Kondrat nie grywa już w filmach, ale kto wie, może dla Quentina zrobiłby wyjątek
"Bękarty" wg mnie nie dorastają do pięt temu filmowi. Momentami przypominały mi nawet jakąś nierealną komedyjkę, poziom humoru znacznie niższy niż w "Django". Poza tym twoja wypowiedź jest nieco niedopracowana, momentami cieżko zrozumieć. "-aktorstwo-tu jest co najmniej poprawne, albo wrecz takie sobie" - raczej powinieneś napisać "co najwyżej poprawne"- bo poprawne to raczej wyżej niż takie sobie. Pozdrawiam.
Nie znoszę czepialstwa, zwlaszcza na forach, ale tu akurat musze ci przyznac racje-powinno byc-"co najwyzej", a nie-"co najmniej"-to tak zwany błąd logiczny. Gdyby mozna bylo edytowac posty na filmwebie caly czas, a nie tylko przez pierwsze piec minut, na pewno bym to juz poprawil. Co do opinii-masz prawo miec swoja, choc akurat argument o humorze, jak (nomen-omen) kulą w płot.
Cóż, starzejemy się wszyscy...
Zabawne: zwróciłbym uwagę na te same elementy co Ty, ale na każdy z nich popatrzyłbym o wiele przychylniej. I żeby była jasność: a.) od momentu, gdy byłem piętnastolatkiem, minęło już kolejnych piętnaście lat, a nawet dość zdecydowanie więcej; b.) nie jestem maniakalnym fanem Tarantino; c.) do "Django" podchodziłem z takim właśnie nastawieniem - że będzie to gorszy klon "Bękartów wojny".
Ale po kolei.
Aktorstwo: rozumiem, że tytułowy bohater grany przez Foxxa wypadł nadspodziewanie nieprzekonująco - ale nie bardzo rozumiem, czego więcej można chcieć od kreacji Waltza czy DiCaprio - zwłaszcza ten ostatni po raz kolejny udowadnia, że uniknął hollywoodzkiej pułapki bycia jedynie amantem-wiecznym-chłopcem-z-ładną-buzią, a zamiast tego potrafi grać z lekkością, wyczuciem i pasją godnymi mistrzów z najlepszych lat kina. Bardzo wyrazistą postać - demonicznie niejednoznaczną - stworzył też Jackson.
Dialogi: no jak to Tarantino... bohaterowie w sumie zajmują się głównie gadaniem. Niektóre kawałki są owszem, słabe - ale rekompensują je momenty tak brawurowe jak debata Ku Klux Klanu nad jakością masek czy wspomniana już handlowa psychodrama Schulza i Candi'ego.
Soundtrack: może i jestem przygłuchy, ale nie usłyszałem tam Mozarta. Tym mniej - czegokolwiek z disco. Cała reszta - może i oczywista, ale tak dobrze sklejona z treścią filmu, a przy tym po prostu jakościowo tak dobra, że będzie to chyba pierwsza od dłuższego czasu płyta z muzyką filmową Tarantino, którą sobie kupię.
Gra konwencjami: to zawsze był znak firmowy Quentina - od "Wściekłych psów" przez "Kill Billa" aż do teraz. Że w przyszłości czeka nas już tylko to? Pewnie tak - tylko co z tego, skoro wychodzi mu to jak nikomu innemu (a próbowało wielu)? No i czy kiedykolwiek robił coś innego?
Podsumowując - film oczywiście jest podobny do "Bękartów wojny", ale nie aż tak, żeby uznać go za wyłącznie komercyjny autoplagiat. "Bękarty..." były jednak filmem mierzącym się z tematyką o wiele bardziej drastyczną, stabuizowaną - i pokazały, że można o pewnych rzeczach mówić jednocześnie politycznie niepoprawnie i bez tandetnego obrazoburstwa. Choć przyznać trzeba, że kilka niełatwych etycznych pytań pada też w "Django" (kwestia wyzwolenia czarnoskórych - której to kwestii dwa bieguny wyznaczają w filmie postawy Django i Stephena - wcale nie jest tu ukazana w sposób szczególnie jakoś propagandowo ułatwiony). Ale generalnie "Django" to po prostu film, w którym Tarantino pokazuje (podobnie jak zrobił to w "Jackie Brown"), że już nic nie musi udowadniać, że na nic nie będzie się napinał. Została - i to jest moim zdaniem w "Django" najważniejsze - ogromna, bezkompromisowa, chłopacka radość zabawy w kino, które kocha się do szaleństwa. Nic więcej - ale być może właśnie o to w ogóle w kinie chodzi.
To milo, ze odnosisz sie do mojego postu w tak merytoryczny sposob, ale niestety w wiekszosci poruszonych kwestii-mylisz sie (choc bladzic to rzecz ludzka) Wtornosc "Django" wzgledem "Bekartów" jest az nadto widoczna-przede wszyskim w formie, w narracji. Film jest za dlugi,dialogom brakuje swiezosci, bohaterom werwy, a fabule spojnosci. Waltz gra dobrze, ale coz z tego, kiedy jego postac niczym nie zaskakuje, Di Caprio dobry byl jako dziecko (polecam zwlaszcza jego "pojedynek" z De niro w "Chlopiecym Swiecie"), jako "dorosly" aktor w zadnej roli nie jest dla mnie przekonujacy-"Django" nie nalezy tu do wyjatków.
Co do muzyki mozarta i disco polo to byla taka metafora-chodzilo mi, ze tym razem ta muzyczna "pulpa" Qentinowi nie wyszla, to znaczy o ile na przyklad soundtrack "Pulp Fiction" stanowi integralna calosc, to w "Django" utwory czesto sa wybrane zupelnie od czapy, chocby ten rap na koncu-zupelne kuriozum i tanie efekciarstwo niestety.
Pierwsze trzy filmy pana T.,poza czysta zabawa w kino, niosly jakas prawde o ludziach, ludzkiej naturze, kilka ostatnich dziel ma te cechy w zaniku. Obawiam sie, ze kolejny to juz bedzie wylacznie czysty komiks i dalsze odrywanie kuponów. Pozdro.
Nie przekonuje mnie argumentacja spod znaku "mylisz się". A może to Ty się mylisz? Pozostańmy więc przy swoich zdaniach - Twojego nie podzielam, ale je rozumiem.
Jedna tylko rzecz, którą chciałbym tu wyjaśnić: nie kupuję tego, że "trzy pierwsze filmy pana T., poza czystą zabawą w kino, niosły jakąś prawdę o ludziach, ludzkiej naturze" (oczywiście jeśli mówimy o "trzech pierwszych" ogólnodostępnych, czyli o "Wściekłych psach", "Pulp Fiction" i tej jednej z etiud w "Czterech pokojach"). Nie szalałbym z doszukiwaniem się tam jakiejś głębszej diagnozy psychologicznej, społecznej czy filozoficznej - ale sama zabawa w kino nie jest bynajmniej czymś nieważnym, zwłaszcza jeśli prowadzi do tak daleko posuniętej refleksji na temat tego, czym są tak naprawdę tradycyjne języki filmowe. A w kwestii ważkich prawd etycznych, to będę się upierał, że najlepszym filmem Tarantino są jednak "Bękarty wojny", ale to już kwestia na inną dyskusję.
Skojarzenia z Bękartami oczywiście są na każdym kroku. Jednak w Bękartach brakowało mi trochę akcji, tutaj nie nudziłem się ani chwili.
Bardzo się cieszę, że to jest kontynuacja pomysłu zrodzonego przy Bękartach, bo bardzo brakowało mi nowej historii w tym stylu:-) Dla mnie to niewątpliwe plus.
Mieszanka groteski z maksymalną (akceptowalną) hiperbolizacją cech różnych postaci, które za to odzwierciedlały pewne realia historyczne, ale i nawiązywały do twórczości filmowej lat 70-80 (ta krew i plucie mnie rozwalało), wszystko to było tak barwnie przedstawione i pomimo, wydawałoby się, zbytniego ryzyka "przekontrastowania się", współdziałało genialnie przez co nie pozwalało oderwać sie od fotela. Jak dla mnie to jest film, który tylko i wyłącznie potrafi nakręcić Tarantino, nigdy nie było przedtem reżysera, który by to potrafił i zaryzykuje stwierdzenie: NIE BĘDZIE!
Tacy się rodzą o wiele rzadziej niż 1 na 10 000:-)
P.S. A to, że Tarantino się starzeje to naturalny proces biologiczny, dotykający każdego z nas. Ja chyba się starzeję w równym stopniu co Tarantino, skoro nadal jego dzieła mnie tak zachwycają.
Ras_Dem-tym trzecim filmem o jaki mi chodzlo, jest oczywiscie-"Jackie Brown"-smiem twierdzic najlepszy film pana T., o ktorym sam powiedzial, ze to jego najbardziej dojrzały film i mial sto procent racji.
Pozwole sobie zabrać głos, gdyż widzę, że jest szansa na kulturalną wymianę zdań.
Fanem Tarantino stałem sie po obejrzeniu "Pulp" i z marszu zobaczyłem w nim ogromny talent. Fascynacja kontynuowana była poprzez "Reservoir Dogs".Obydwa te filmy miały brudny, nieco karykaturalny i przesmiewczy charakter. Dla wielu zmoich znajomych byłydo obrzydzenia przegadane, jednak tutaj pokusze się o sformułowanie, którego sam nie znoszę, ale : troche ambitniejszy dostrzeże w tych dialogach cos więcej.
Moje obawy co do kierunku jaki obrał Tarantino zaczęły się op obejrzeniu "Death Proof". Dla mnie była to papka nie do przełknięcia a "ultra-fani" Tarantino na siłę dorabiali teorię, że to genialny pastisz kina klasy B. Dla mnie to poprostu było takie kino, mocno schematyczne i nieudane w swojej rzekomej grotesce.
Kill Bill dla mnie to "fajna bajeczka", kompletnie bzdurna i naiwna. Jednak po obejrzeniu za drugim razem stwierdzilem, ze jednak coś w tym filmie jest. Nie umiem powiedzieć dokładnie co, może to właśnie ten dziwny, "popaprany"klimat Quentina?
"Bękarty Wojny" - szczerze, poza Waltzem i Pittem, nic mnie w tym filmie nie powaliło. Sam pomysł był ciekawy, wariacja na temat II wojny światowej jednak nie okazała się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, przynajmniej według mnie. I cała parada gwiazd nie uratowała "Bękartów".
I wreszcie nadszedł dzień w którym obejrzałem "Django". Dla mnie ten film to prawdziwa perła. Poczawszy od świetnej gry aktorskiej ( nie zgodzę się, że aktorzy byli tylko poprawni, chociaż fakt, Foxx wypada zbyt blado jak na głownego bohatera),poprzez doskonałą muzykę (mysle, ze te uwagi o disco polo są mocno nietrafione, jeśli pokusisz się o konkretne tytuły-będę wdzięczny.), która swietnie uzupełnia odbiór filmu i nadaje wyjątkowy klimat, skończywszy na błyskotliwych dialogach (tego odmówić Tarantino nigdy nie można, nawet w "Death Proof"). Rozumiem, że konwencja spaghetti western nie każdemu odpowiada, bo sam uważam westerny za banalne historyjki o amerykańskich cowboys, trochę nie mój klimat.
Tarantino w pewnym wywiadzie samprzyznał, że podobienstwo "Django" i "Bekartow" bylo zamierzone, gdyz jego zamierzeniem jest pozwolic widzowi poczuc swego rodzaju katharsis (poniżany Django dokonuje krwawej zemsty, co do Bekartow sprawa jasna), a calosc zamierza zwieńczyć ostatnim filmem bazującym na tej konwencji - czeka nas kolejna opowieść w tym podobnym schemacie.
Kończąc, jestem za klimatem Tarantino z dawnych lat i rownież za tym tesknie. Ale "Django" wg. mnie to powiew świeżości w jego twórczości, bo robiło się już zbyt tandetnie.
Pozdrawiam!
No to skoro już sobie tak kulturalnie rozmawiamy i przy tej rozmowie jak cień na horyzoncie majaczy porównanie z "Bękartami wojny", to pozwolę sobie nieelegancko powołać się na samego siebie i wytłumaczyć, dlaczego właśnie "Bękarty..." uważam za najlepszy chyba film Tarantino - a pisałem o tym tu: http://www.filmweb.pl/film/B%C4%99karty+wojny-2009-137747/discussion/Film+skrajn ie+odwa%C5%BCny,1434587 . Wybaczcie, że nie piszę od nowa tylko tak na chamca wklejam, ale trochę tego tam mi się pomyślało...
Co do opinii o "Bekartach" z częścią poruszonych kwestii się zgadzam ( inne spojrzenie na Holocaust było potrzebne), ale część pomysłów z "Bękartów" poprostu do mnie nie przemówiła( przede wszystkim naiwna i nieprzemyslana końcówka). Poza tym, jest to film bardzo nierówny, chwilami nawet nudnawy( ale dla jednych nużący będzie "Django",to chyba kwestia narracji i poszczególnych scen, a przede wszystkim jak zostały one zagrane).
Co do filmów wybitnych Tarantino - genialne są wg. "Wściekłe psy",ale to film, który znudzi widza oczekującego wartkiej akcji. To popis aktorskich umiejętności "kolorowych panów", a przede wszystkim bardzo nowatorskie spojrzenie na kino gangsterskie, którego jestem wielkim fanem, dodając na marginesie.
Powołanie się na samego siebie nie jest nieeleganckie, sam polecam przeczytać mój temat założony pod "Django".
Pozdrawiam